Wpisany przez Andrzej Kozicki   

Maszerując wśród chmur

Od października, kiedy to postanowiliśmy zdobyć Koronę Gór Świętokrzyskich (jest Korona Himalajów, może być i nasza nieco mniejsza Świętokrzyska), zaliczając ich 26 szczytów, w kolejnych pięciu wycieczkach przemaszerowaliśmy już trasę od Gołoszyc poprzez Święty Krzyż, Łysicę, Świętą Katarzynę, Radostową, Wymyśloną, do Widełek.

W pierwszych dwóch etapach towarzyszyła nam piękna jesienna aura. Dopiero, kiedy przyszło nam maszerować do Świętej Katarzyny wreszcie nieco dała os sobie znać prawdziwa zima. W miarę jak wchodziliśmy w coraz wyższe partie pasma robiło się zimniej i śnieżniej. Aż w pewnym momencie wkroczyliśmy w chmury, które tego dnia sunęły na tyle nisko, że ocierały się o świętokrzyskie szczyty. Na Łysicę dotarliśmy prawie o zmroku. W półmroku niesamowite wrażenie sprawiały, przyprószone śniegiem czarne głazy. Kto zaś spojrzał pod nogi ten na ścieżce mógł spostrzec czerwonawe kamienie, jakby wykute z miedziane blachy.  

Jest już prawie ciemno, kiedy dochodzimy do osiemnastowiecznej kapliczki, która pierwotnie służyła, jako grobowa krypta (kiedyś w tym miejscu znajdował się, bowiem cmentarz). Na ścianie kapliczki swój autograf w tynku wydrapał Stefan Żeromski.  Nieco dalej, tuż obok źródełka świętego Franciszka, pisarz ma swój pomnik.

Wreszcie utrudzeni całodzienną wędrówką docieramy do Świętej Katarzyny (pod koniec XIV wieku rycerz Wacławek, mając dość wojaczki wybrał sobie to miejsce na pustelnię, wybudował drewniany kościół pod wezwaniem św. Katarzyny, a w 70 lat później sprowadzili się tu bernardyni – takie były początki Świętej Katarzyny). Jeszcze nie całkiem syci wrażeń, mimo późnej pory odwiedzamy muzeum minerałów i skamieniałości. Nagromadzenie w jednym miejscu takiej ilości szafirów, ametystów o niewyobrażalnej ferii kolorów, krzemienia pasiastego, amonitów sprawia, że człowiek staje w progu oszołomiony, niezdecydowany, od czego zacząć oglądanie. Dodatkową atrakcję stanowi pokaz szlifowania krzemienia pasiatego.

Następny etap eskapady, czyli przejście Pasma Masłowskiego (ze Świętej Katarzyny do Masłowa) można by zatytułować „Jakie Świętokrzyskie cudne”. Nasza trasa wiodła, bowiem Kraińskim Grzbietem, Radostową, Wymyśloną. Poniżej, w dolinach mogliśmy podziwiać wielobarwne szachownice pól, poprzetykane zagajnikami, laskami. A, że tej niedzieli panował lekki przymrozek, wszystko było pokryte lekką patyną szadzi. To wszystko rozświetlone słońcem. Zaś Lubrzanka wyglądała jakby żywcem wyjęta z oleodruku „Nad ruczajem”. Brakowało tylko jeleni pijących wodę. 

Dzięki temu, że dzień był słoneczny minusowa temperatura specjalnie nie dawała się we znaki. Dopiero, kiedy pod koniec znaleźliśmy się przy Diabelskim Kamieniu (według legendy pewnej nocy diabeł postanowił zburzyć Święty Krzyż zrzucając nań olbrzymi głaz; nie zdążył jednak dolecieć do celu, gdy zapiał kur, czort stracił moc i kamień wypadł mu z łap) powiało takim przenikliwym chłodem (może dalej działają tu złe moce?), że czym prędzej stamtąd odeszliśmy.

Piąty etap naszej eskapady wiódł Pasmem Orłowińskim z Łagowa do Widełek. Do przejścia mieliśmy około 15 kilometrów, a najwyższe wzniesienia na naszym szlaku, Kiełki ledwo przekraczało 450 metrów. Czyli w sam raz trasa na niedzielny, niemęczący spacerek.

Jeszcze dobrze nie wyszliśmy z Łagowa, a już niektórzy zaczęli dopytywać się, kiedy będzie ognisko. Tym razem aura postawiła nam surowsze wymagania niż poprzednio. W pewnym momencie mocniej sypnął śnieg. Jednak radość, że wreszcie będzie porządna zadymka, przekopywanie się przez zaspy niedługo trwała. Śnieg szybko przestał padać. Prawie cały czas maszerowaliśmy jodłowo-bukowym lasem. W samym środku leśnej głuszy natrafiliśmy na dwa krzyże – jeden drewniany, na wpół spróchniały, drugi metalowy z dwoma Jezusami. Kto i w jakiej intencji postawił te krzyże?

I wreszcie, jak każe tradycja naszych eskapad - przerwa na ognisko, delektowanie się przysmalaną nad ogniem kiełbasą, boczkiem, jabłkami, chlebem i co tam, kto ma w plecaku. Jedna z koleżanek oznajmia, że dym z jedliny ma zdrowotne właściwości. Kto żyw rzucił się, więc do ogniska, aby nawdychać się dymu ile tylko wytrzymają płuca. Posiliwszy się, nałykawszy zdrowotnego dymu ruszamy ku zniesieniu zwanym Zamczyskiem. W średniowieczu miał tu stać warowny kasztel. Ci, co odwiedzili to miejsce parę lat temu opowiadają, że jeszcze parę lat temu widać były resztki murów, wejście do lochów. Dziś niestety została już tylko bezkształtna kupa kamieni. Można tędy przejść nawet nie domyślając się, że był tu zamek.

Tak jak ognisko należy do stałych rytuałów naszych rajdów, na ogół też po pokonaniu zaplanowanej trasy jest jeszcze dodatkowa atrakcja. Tym razem było to zwiedzanie Zbójeckiej Jaskini w Łagowie. Dwie pierwsze komory obszerne są niczym pałacowe komnaty a potem robi się coraz ciaśniej i niżej. W niektóre miejsca trzeba się wczołgiwać na czworakach. Ale też tu można zobaczyć najefektowniejsze wapienne i lodowe nacieki.

A 1 lutego zapraszamy na VI już etap naszej świętokrzyskiej rajzy - Pasmem Cisowskim i Ociesęckim. Do zdobycia  będzie kilka szczytów z czego dwa zaliczać się będą do Korony Gór Świętokrzyskich.

        Andrzej Kozicki