Zakończenie Sezonu 2017

Beskid Sądecki- Krynica Zdrój
Inne wycieczki
Jaworzyna, Góra Parkowa

8.12- 10.12.2017

To była ostatnia w 2017 roku wyjazdowa wycieczka PTTK KTK KOMPAS Stalowa Wola. Zakończenie Sezonu wypadło w tym roku w Krynicy Zdrój w Beskidzie Sądeckim. Organizatorami byli Lidka i Jacek Senderowscy, a szlakami prowadził Robert Piotrowski.

Wyjazd został zaplanowany na piątek 8.12.2017 o godzinie 16:45 z dworca PKS. W cenie wycieczki były dwa noclegi w O.W. Tęcza, dwa śniadania i jeden obiad. Później okazało się, że za niewielką dopłatą Jacek załatwił obiad też drugiego dnia, ale kosztem zrezygnowania z planowanej na ten dzień dłuższej trasy. Już pierwszy dzień dał nam w kość, bo udało nam się zrobić tylko połowę planowanej trasy, więc bezpieczniej było nastawić się drugiego dnia na program minimum, czyli tylko na odwiedzenie Góry Parkowej i Deptaka w Krynicy Zdrój.

Kiedy mijaliśmy późnym wieczorem Nowy Sącz, za oknami autobusu padał gęsty deszcz. Dopiero przed Krynicą ujrzeliśmy biel na polach. Cienka na 5cm warstwa białego śniegu poprawiła nam humory. Nasz wypad w góry zaczął wyglądać bardziej optymistycznie. Okazało się, że mieliśmy spacery w niepowtarzalnej zimowej szacie przy niewielkim mrozie.

 Po rozpakowaniu się w pokojach niektórzy poszli zwiedzać miasto jeszcze przed snem. Krynica została założona w 1547 roku przez Danka z Miastka. Po zbadaniu wód mineralnych na polecenie władz austriackich w 1793 roku powstały tu pierwsze domy zdrojowe. Obecnie miasto rozkwita. Jest wiele ciekawych budowli i miejsc gdzie można odpocząć, nas jednak ciągnęło na szlaki.

„Gdy kocham świat taki, jakim jest – już go zmieniam, bo zmieniam jeden jego fragment, którym jest moje serce.” - John Robinson.

1 dzień/ 9 grudzień. Przejście zielonym szlakiem; O.W. Tęcza Krynica Zdrój, ul. Puławskiego, Kościół Rzymskokatolicki pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 589m, kładka na Kryniczance, ul. Zielona, Przełęcz Krzyżowa 768m, Dolina Czarnego Potoku 638m, Diabelski Kamień 927m, Schronisko PTTK Jaworzyna 1027m, Jaworzyna Krynicka 1114m - stacja górna kolejki gondolowej.

Zjazd kolejką do Czarnego potoku. Powrót busem do centrum Krynicy.

Czas przejścia= 2:53h, długość trasy= 7km, podejść= 713m, zejść= 192m.

Pierwszy dzień rozpoczęliśmy o świcie. Przez całą noc sypało śniegiem i w promieniach wstającego dnia mogliśmy podziwiać cudowne, zimowe widoki za oknem.

Po sutym śniadaniu 21 turystów ruszyło za Robertem ulicą Pułaskiego ku centrum. Wielkie płatki śnieżne zasłaniały widoczność. Pozostałe z 39 uczestników wycieczki miało do dyspozycji całe uzdrowisko aż do 17-tej, gdy miała być obiadokolacja.

 Nas prowadził przez miasto zielony szlak obok murowanego kościoła p.w. WNMP, przystanku PKS, plant spacerowych z rzeźbą Kiepury.

Na kładce nad Kryniczanką poczekaliśmy na tych idących wolniej. Znaleźliśmy się na Trasie Spacerowej wokół Krynicy Zdrój, która biegła tu razem z zielonym szlakiem.

„Brunetki, Blondynki, ja wszystkie Was dziewczynki całować chcę, / Lecz przyznam się o jednej tylko śnię, Tę kochać chcę.” śpiewał Jan Kiepura w 1935 roku.

Po złapaniu oddechu ruszyliśmy stromo pod górę ulicą Zieloną. Po bokach zachęcały do dłuższego pobytu domy z pokojami do wynajęcia.

Na granicy lasu zrobiło się bardziej stromo i ślisko. Trzy osoby zawróciły do miasta, a Kaziu z Ewą obiecali dojść do Czarnego Potoku wolniej.

Wg tablicy do Czarnego Potoku mieliśmy 1h marszu, na Jaworzynę Krynicką 2:45h. Przeczytaliśmy też, że żoną Kiepury była węgierska śpiewaczka Marta Eggerth.

Minęłam niebezpieczną stromiznę, którą sączyła się woda spływająca z góry i ruszyłam przed siebie zostawiając za sobą Kazików. Grupa już była daleko w przedzie i pozostało mi iść ich śladami. Na pewno szło mi się trochę łatwiej, ale i tak buty rozjeżdżały się na boki w świeżym śniegu. Miejscami na pniakach leżała 30 centymetrowa jego warstwa. Gałęzie drzew były oblepione kilkoma centymetrami białego puchu. Nie miałam szans iść tak szybko jak reszta, ale podziwiając piękno przyrody ciągle posuwałam się do przodu.

Tam gdzie szlaki spotykają się, czekali na mnie koledzy i koleżanki. Wspólnie doszliśmy na Przełęcz Krzyżową 768m. Radośnie ustawialiśmy się do grupowych zdjęć i tylko Robert niecierpliwie patrzył na zegarek. Wkrótce też dotarli Ewa z Kazikiem.

„Ninon, och uśmiechnij się.” słowa piosenki Kiepury w 1933 roku.

 „Oczy jak gwiazdy kuszą mnie.” Śpiewał Kiepura w 1935 roku.

Była też informacja, że w 2004 roku powstał film z dziesięciu ostatnich lat malarza „Mój Nikifor”, w którym grała go Krystyna Feldman.

Śnieg sięgał już powyżej kolan, więc beztrosko zaczęliśmy zbiegać w dół. Do Czarnego Potoku zostało 15 minut. Niebieski i żółty szlak, oraz ten Wokół Krynicy rozeszły się na boki. Nas dalej prowadził zielony wśród dorodnych świerków i jodeł ośnieżonych malowniczo.

Wkrótce ujrzeliśmy Jaworzynę Krynicą w całej okazałości z jej kolejką gondolową długą na 2.211m i szerokimi trasami narciarskimi. Na sosnach mocno się trzymały wielkie czapy śniegu. Mieliśmy do pokonania strome zejście do Potoku Czarnego.

Odpoczęliśmy na stacji dolnej. Można było się napić z termosu herbaty, zjeść kanapkę. Dojechał do nas busem Janusz, który wcześniej zawrócił na granicy lasu.

Część z nas wybrała wjazd kolejką na szczyt, więc na dalszy zielony szlak ruszyło już tylko 16 osób. Obiecywano czas przejścia na Jaworzynę w 2 godziny, ale większości z nas podejście w głębokim śniegu stromo pod górę zajęło ponad 3 godziny.

Zaraz na starcie, po ponownym wejściu w las, czołówka ruszyła ostro do przodu.

Mimo dobrych chęci, nie mogłam przyśpieszyć za bardzo. Janusz pozwolił mi iść po swojemu nie oglądając się na niego. Szłam więc swoim tempem rozglądając się z zachwytem wokół. Cudownie wyglądał las w białej szacie. A że na początku zdjęłam kurtkę i powiesiłam na plecaku, nie pociłam się tak bardzo. Wysiłek sprawiał, że było mi ciepło.

Czasami samotną mijali mnie turyści i uspokajali, że kibic Stalowej Woli nadal idzie wolno z tyłu. Zaczęło się najbardziej strome podejście, więc szłam po kilka kroczków i stawałam dla wyrównania oddechu. Toteż byłam zdziwiona i ucieszyłam się, gdy zobaczyłam w oddali naszych. Gdy się upewnili, że sobie radzę, ruszyli szybciej w zimowy las.

Już całe pnie drzew i gołe gałęzie oblepione były grubą warstwą śniegu. Nie mogłam się powstrzymać, by nie robić co chwilę zdjęcia, bo taka zima rzadko się trafia nawet w górach.

W końcu ujrzałam z lewej armatki śniegowe, tory narciarskie, słupy i liny kolejki. Gondole z ludźmi płynęły wysoko nad głową. Znów weszłam w las. Szlak doprowadził nas do Diabelskiego Kamienia.

Koledzy czekali, by zrobić mi zdjęcie i uciekli w kierunku szczytu lekko zmarznięci. Nie dziwiłam się, bo tu na grzbiecie zaczął wiać mroźny wiatr, że drętwiały ręce. Musiałam szybko założyć kurtkę. Wykorzystałam czas, by napić się ciepłej kawy i wyciągnęłam kanapkę, ale jadłam ją już w marszu. Podziwiałam jeszcze grubsze wstążki śniegu na gałęziach czując przeszywający ziąb.

 Doszłam do rozdroża, w prawo była 1 godzina zielonym szlakiem na szczyt, w lewo tylko 30 minut kusiło, by pójść czerwonym. Znałam umowę, więc poszłam zielonym szlakiem prosto na stok narciarski ciągnący się za zabezpieczającą siatką. Idąc brzegiem lasu szukałam jakiś kolejnych śladów.

 Nie mogłam się pomylić, chyba idę dobrze- myślałam- najwyżej pójdę trasą narciarską, po której jeździli narciarze, a później wyciągali się na górę wyrwirączką.

 Kiedy już zwątpiłam, ujrzałam napis z kierunkiem do schroniska. Byłam uratowana. Pomyślałam, że Janusz powinien sobie poradzić, wszak sam chodzi po górach, a ja nie mogę zamarznąć. Gdy weszłam w las, znów ujrzałam wyraźną świeżo wydeptaną ścieżkę. Szłam płajem wzdłuż góry, więc biegło się znośnie. Dla bezpieczeństwa podśpiewywałam, jakby jaki niedźwiedź był w pobliżu. Zrobiło mi się znów ciepło. Zjadałam śnieg prosto z gałęzi, bo chciało mi się pić, a szkoda było czasu na zatrzymanie się.

Szłam w poprzek bardzo stromego zbocza z dorodnymi drzewami. Wzrokiem sięgałam daleko w górę i dół tego zimowego lasu i czułam euforię, mimo że byłam sama wśród w leśnej głuszy. W końcu na stromym podejściu ujrzałam przed sobą w dali koleżankę wspinającą się wolno pod górę. Musiałyśmy zejść stromo na drogę i znów pod górę zostawiając ją za sobą.

 Wkrótce ścieżka wypłaszczyła się, a koleżanka znikła w przodzie. Przeczuwałam, że znajdujemy się blisko szczytu, bo było więcej krzaków białych od śniegu bardzo grubo oblepiającego ich drobne gałęzie. Mijałam kolejne małe szczytowe pagórki. Gdzieś z boku odchodził w prawo kolejny zjazd narciarski. Z dołu z lewej doszedł czerwony szlak przyrodniczy. Przyśpieszyłam, bo mroźny wiatr wychładzał. Kolejne strome zejście na drogę w głębokim śniegu, a ja poczułam już zmęczenie.

Ucieszyłam się, gdy wkrótce okazało się, że na drodze prowadzącej do schroniska czekali na mnie nasi w piątkę z Robertem. Wspólnie szliśmy aż do schroniska szeroką drogą, bo tak prowadził zielony szlak w tym miejscu. Podziwialiśmy dziewczynę, która w tym samym czasie kilka razy mijała nas biegając w górę i w dół po zaśnieżonej drodze. Ostatni etap szlaku znów szedł skrótem, więc ambitnie poszłam za naszymi i miałam próbkę zapadania się po pas w śniegu, którego tu nawiało moc. Ten etap wymagał najwięcej wysiłku, chociaż już widziałam budynek i mogłam dojść wydeptaną drogą trochę dłuższą.

Przed schroniskiem otrzepałam się ze śniegu i weszłam do ciepłego środka przepełnionego turystami. Nareszcie mogłam coś zjeść i napić się do woli. Robiliśmy zdjęcia w czapkach mikołajowych, które otrzymaliśmy od Prezesa KTK KOMPAS.

Gdy inni zaczęli wychodzić, my też z żalem opuściliśmy ciepłe schronisko po 15 minutach. Zrobiliśmy kilka zbiorczych zdjęć przed schroniskiem i ruszyliśmy szybko dalej pod górę zielonym szlakiem w las. Mroźny wiatr wiał coraz mocniej .

Otaczała nas wokół coraz gęstsza mgła. Zrobiło się niesamowicie wśród bałwanów śnieżnych jakimi stały się drzewa na szczycie Jaworzyny Krynickiej. Wieża nadawcza ginęła we mgle. Ciężko szło się pod górę w głębokim śniegu. Musiałam przepuszczać liczne grupy z przewodnikami na czele idące beztrosko w przeciwnym kierunku mimo zbliżającego się zmierzchu. Nam zabrakłoby czasu na zejście, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy jak wygląda czerwony szlak w zimowej szacie.

Rzeźba niedźwiedzia z młodym niedźwiadkiem przywitała nas przed wejściem na górną stację. Robert sprawnie kupił bilety zjazdowe w automacie dla wszystkich, którzy dotarli tu na końcu. Większość już zjechała. Wsiadłyśmy z Danusią do wagonika jak tylko dostałyśmy bilety i dziwiłyśmy się, że ciągle nie ma na dole Roberta. Okazało się, że Janusz skusił się na czerwony szlak, który szybko okazał się zasypanym, a znaków nie było widać na drzewach oblepionych śniegiem i za radą Roberta czołgał się przez zaspy wzdłuż wyciągu wspierając się na skrzyżowanych kijkach. Trochę mu to zajęło, ale dał radę i wszyscy razem wróciliśmy busem miejscowym do centrum.

Zdążyliśmy na kolację. Ci co tylko spacerowali po szczycie dzielili się wrażeniami. Andrzej w ostatniej chwili zdążył na obiadokolację, bo wracał z Czarnego Potoku czerwonym szlakiem zupełnie nieprzetartym.

O 19-tej spotkaliśmy się na Zakończeniu Sezonu. Prezes Jacek trochę powspominał, podsumował, pochwalił, obdarował nas prezentami i zaczęliśmy śpiewy przy dwóch gitarach Leszka Hołdy i Jurka Kopeczka. Stoły uginały się od ciast, ciasteczek i sałatek, które tradycyjnie, dobrowolnie przywozimy na Zakończenie Sezonu. Popijaliśmy gorącą kawą i herbatą z wkładką.

 

2 dzień/ 10 grudzień. Powroźnik - zwiedzanie cerkwi, samodzielne zwiedzanie Uzdrowiska Krynicy, przejście dróżkami po Parkowej Górze 742m, zjazd kolejką szynową.

„Należy tak zorganizować życie, by każda chwila była ważna.” - Iwan Turgieniew.

Drugi dzień pobytu w Krynicy Zdroju w naszym pokoju zaczęłyśmy o 6-tej rano. Tym razem nie sypało śniegiem i zapowiadał się pogodny słoneczny dzień.

Cała grupa podjechała pod cerkiew św. Jakuba Młodszego w Powroźniku, leżącego na południe od Krynicy Zdrój. Gdy wysiedliśmy z autokaru, ujrzeliśmy na horyzoncie zaśnieżone szczyty Tatr.

Pierwotnie cerkiew była zbudowana w 1600 roku bliżej rzeczki Muszynki. Z powodu zagrożenia powodziowego w latach 1813- 14 została przeniesiona w obecne miejsce i powiększona. Dobudowano nowe prezbiterium, a dotychczasowe służy jako zakrystia, na której ścianach są malowidła, kolorowa polichromia figuralna z 1607 roku.

Jak zapewniał przewodnik, niepowtarzalna skrzynia jest ozdobiona malowidłami dopasowanymi do ścian tak, że nie mogłaby stać w innym miejscu.

Mówił też, że znaleziono dowód na drewnianym balu, że cerkiew powstała w 1604 roku.

W 2013 roku wpisano cerkiew na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Znajduje się też na Szlaku Architektury Drewnianej.

Prezbiterium pokrywa trójspadowy dach kalenicowy, nawę zaś przykrywa bardzo wysoki dach namiotowy zwieńczony baniastym hełmem z pozorną latarnią. Podobny hełm z pozorną latarnią jest na wieży dobudowanej w 1780 roku. Ściany i dach cerkwi pokryte są drewnianym gontem. W środku było bardzo zimno. W promieniach słońca wirowały pyłki kurzu. Na ścianach znajdowało się wiele ikon, między innymi „Sąd Ostateczny”.

Ikonostas powstał w 1743-44 roku. Brak miejsca spowodował, że podzielono go i dolna część została nietypowo przesunięta do tyłu. Obecnie w związku z tym, że obok powstał nowy kościół, zapadła decyzja o tym, że ikonostas wróci na swoje miejsce.

Mogliśmy z bliska obejrzeć malowidła na ścianach i piękne, duże ikony. Przewodnik zwrócił też naszą uwagę na wielobarwny, wysoki na metr świecznik, którego ozdobne kolory odkryto przez przypadek, gdy ukruszyła się wierzchnia warstwa pod wpływem przypadkowego stuknięcia. Były do nabycia przewodniki o cerkwiach.

W planach pierwotnych mieliśmy z Przewoźnika niebieskim szlakiem dojść lasami na Parkową Górę. Zmiana planu spowodowała, że odwieziono nas do centrum Krynicy. Minęliśmy w dole dworzec PKP i większość wysiadła przy supermarkecie nieopodal głównego Deptaka. Przy nim udostępniono w 1971 roku nową Pijalnię Główną czynną codziennie od 10-tej do 21-ej. Ma ona powierzchnię 4.540m², a więc dużo większą od poprzedniej. W Pijalni Głównej można posiedzieć w cieniu wielkich palm popijając którąś z wód; Jan, Słotwinka, Tadeusz, Zdrój Główny i Żuber. Jest też kawiarenka z gorącą czekoladą, kawą i pysznymi ciastkami. Obok w zabytkowym Starym Domu Zdrojowym jest dostępna tylko woda Mieczysław. Niedawno oddano Nowy Dom Zdrojowy.

Pozostali pojechali do O.W. Tęcza, gdzie o 14-tej mieliśmy zjeść obiad. Mieliśmy w zapasie 3 godziny. Mostem nad potokiem, prowadziła jedna z wielu dróżek na Górę Parkową.

Z kładki nad torami kolejki linowo- terenowej zobaczyłam budynki Krynicy w dole. Dogoliły mnie koleżanki, dołączyli do nas koledzy, którzy już obeszli Deptak. Razem poszukaliśmy jeziorka osuwiskowego składającego się z 4 zbiorników. Miejscowi nazywają je Czaplimi Stawami. Po największym, zwanym Łabędzim Stawem, pływały dzikie kaczki i białe łabędzie. Tylko jego część nie była zamarznięta, resztę pokrywał biały lód.

Obeszliśmy go z lewej strony i dróżka doprowadziła nas do Michasiowej Polany. Darowaliśmy sobie Altanę Michasiową i poszliśmy w lewo do źródła „Bocianiówka”. Wg legendy źródło to leczy kobiety z niepłodności. Odwiedzała je holenderska księżna, która nie mogła doczekać się potomka. Po kuracji w Krynicy szczęśliwie została mamą. Źródło obudowane jest blokami kamiennymi, z kranu płynie wąski strumień wody, powyżej nad nim jest figurka dziecka zawieszonego na szyi bociana.

Dalej szliśmy już niebieskim szlakiem, wspinaliśmy się serpentynami obok altanek i ławek na szczyt. Spotykaliśmy po drodze naszych znajomych.

W ten piękny słoneczny dzień mieliśmy daleki widok na Beskid Sądecki i Niski. Na horyzoncie próbowaliśmy dopatrzyć się wierzchołków Tatr. Obok zjeżdżano torami saneczkowymi na specjalnych dętkach, na szczycie były podwójne wyślizgane zjeżdżalnie metalowe, a przy brukowanej drodze dalej na wschód znajdował się Park Linowy „Mamut” z atrakcjami. Do Źródełka Miłości na południowym zboczu znów nie dotarłam.

Część z naszych wróciła do Zdroju, a my w trójkę postanowiliśmy zjechać kolejką. Na szczycie Góry Parkowej zaprasza na kuchnię staropolską karczma „U Babci Maliny”. Długość torów kolejki wynosi 742m, a różnica poziomów 148m. Wybudowano ją w 1937 roku. Dwa wagoniki kolejki mijają się pośrodku. Jadąc podziwialiśmy panoramę Krynicy. Widzieliśmy stare tory saneczkowe na zboczu.

Po wyjściu ze stacji dolnej spotkaliśmy rzeźbę Nikifora z pieskiem. Na tablicy informacyjnej obok rzeźby napisano w dwóch językach: Łemek z Krynicy Epifaniusz Drowniak (1895- 1968) był malarzem naiwnym światowej sławy. Jednocześnie miał ograniczoną możliwość kontaktu z otoczeniem. Był autorem tysięcy akwarelek i rysunków. Dopiero w latach 50-tych stał się sławny i wydobył z nędzy. Stał się jedną z najbardziej fascynujących postaci.

Spotkaliśmy dziewczyny, które chwaliły się, że w niedzielę jest darmowe wejście do Muzeum Nikifora i zdążyły je odwiedzić. Muzeum znajduje się budynku Romanówka przy Bulwarach Dietla na Deptaku. Są tam pamiątki po malarzu i jego obrazy.

Wracaliśmy ulicą Puławskiego obok Łemkowskiej Karczmy i Kąpieliska.

Widzieliśmy sanie wiozące kuracjuszy. Oprócz płóz mały kółka, jakby nie było ślizgu. Śnieg odbijał promienie słoneczne. Z dachów zwisały długie sople lodowe i mokre czapy śnieżne.

Obiad był tak obfity i równie smaczny jak poprzedniego dnia. Z okien autobusu jeszcze długo podziwialiśmy szczyty pokryte śniegiem. Im bliżej Nowego Sącza, tym śniegu było mniej, zaczęły się pojawiać płaty trawy zeszłorocznej i w końcu zima została za nami. Aż trudno było uwierzyć, że tam za nami została cudowna kraina zimy. Ale mieliśmy zdjęcia na dowód, że tak było. Znów się nam poszczęściło i pogoda dopisała.

W Stalowej Woli byliśmy o 19-tej.

 

Halina Rydzyk