Okolice Stalowej Woli

Maliniec, Osówek, Kierzki, Łukawica, Maliniec

23.04.2017

W niedzielę miała być niepewna pogoda, mimo to zdecydowaliśmy się wyjechać samochodem w 6 osób do Malińca. Rano słońce na wschodzie pięknie świeciło, ale po niebie przewalały się ciężkie chmury, gdy wyjeżdżaliśmy rano o 8-ej godzinie. Na szybach samochodu za Brandwicą pojawiły się krople deszczu, ale udawaliśmy, ze ich nie widzimy. Jechaliśmy przez Lipę, Gielnię. W lesie pojawiły się białe połacie kwitnącego zawilca. Tego dnia przeszliśmy 10km.

Za Banią skręciliśmy w lewo przy stawie Pilarnia Duża. Było trochę zimno, gdy wychodziliśmy z małego parkingu przy sklepie w Malińcu drogą asfaltową na Osówek. Wokół nas rozległe stawy, jak jeziora na Mazurach pod ciężkimi chmurami. Coś czasem kropnęło, ale ciągle nie padało. Woda w stawach czysta, kaczeńce kwitły nad strumykami. W lesie drewniana figurka Chrystusa na drzewie. W kaplicy w Osówku msza zaczynała się o 9.45, więc mogliśmy na chwilę wejść do środka. Obok pomnik upamiętniający rodziny wymordowane we wrześniu 1942r.

Kiedyś jechałam drogą na południe, więc teraz wybrałam kierunek na północ. Tam nie byłam. Wędrowaliśmy w nieznane wspierani tylko mapką i kompasem. Asfalt się skończył i zaczęła się wyjeżdżona, piaszczysta leśna droga. Skręciliśmy w prowadzącą między stawami. Na niebie pojawiły się puszyste, białe obłoki pięknie odbijające się w wodzie. Nad nami przeleciały trzy żurawie. Później usłyszeliśmy ich krzyk na zarastającym stawie i ujrzeliśmy je w dali lecące na tle ściany lasu. Wróciliśmy do piaszczystego traktu, by znów odbić do osady Kierzki z jedną chatką.

Za Kierzkami na mapie miałam drogę, ale tym razem zakończyła się na ogrodzeniu młodnika. Nie chcieliśmy zawracać. Ruszyliśmy wysokim podszytem ścieżkami dzikich zwierząt na wschód. Słońce po prawej ręce. Znów ogrodzenie pojawiło się przed nami, ale z radością ujrzeliśmy lukę z lewej strony. Tym sposobem doszliśmy do głębokiego i szerokiego rowu prowadzącego w kierunku Łukawicy. Chcieliśmy tam dojść, ale wygodną drogą. Ania narzekała na nowe buty, a Ewa nie chciała przejść kładką z jednego drąga. Ruszyliśmy wzdłuż rowu na północ i wkrótce ujrzeliśmy zwężenie na pół metra, które z łatwością przeskoczyliśmy. Po prawej widzieliśmy powyginane i poprzewracane drzewa. Jednak ledwo widoczne ścieżki wyprowadziły nas na linię elektryczną. Pod nogami wyczułam dawną drogę i już łatwiej się szło. Wkrótce z radością znów byliśmy na trakcie leśnym w działach 127/104. Otaczał nas piękny las w dziale 88 daleko od szos, który z żalem zostawiliśmy za sobą skręcając na zachód w drogę na osadę Łukawicę. Mieliśmy wyznaczony czas powrotu na 13-tą, a tu zbliżała się 12-ta. Ujrzałam młode sosenki, które zimą przebarwiają igły na żółto. Wkrótce wśród drzew pojawiło się kilka drewnianych domków i myśliwska ambona. Słońce grzało i na polance między liściastymi drzewami rosła dorodna wiosenna pokrzywa. Wśród poplątanych dróg udało mi się wybrać tę właściwą, która łukiem biegła wzdłuż wąskiej tu rzeczki Łukawicy, ale z wieloma dopływami. Zwiedziliśmy mostek kamienny z bardzo dawnych czasów prowadzący na łąkę nadrzeczną. Piękny mieliśmy widok z zastawki- mostku betonowego pamiętającej lepsze czasy. Tymczasem zaczęły na nas spadać grube krople deszczu. Wyciągnęliśmy parasole, a szeroka droga prowadziła nas na południe w wysokim sosnowym lesie. Gdzieś bo bokach płynęły rzeczki. Przestało padać, więc usiedliśmy na ściętych grubych pniach brzozy. Wśród krzaków wypatrzył Marian kępki kwitnącego zawilca. Gdy po odpoczynku zaczęliśmy znów iść, słoneczko schowało się i znów straszyło deszczem. Pamiątkowe zdjęcie przy tablicach Uroczysko Lasy Janowskie- Natura 2000, kaczeńce i zawilce nad Łukawicą podziwiane z mostku na asfaltowej drodze Maliniec- Potoczek. Zaczął lecieć z góry drobny grad przez dłuższą chwilę. Wkrótce znów słońce i mogliśmy podziwiać wiekowy dąb odbijający się w wodzie. Zostawiliśmy za sobą domek przy szosie i weszliśmy drogą między stawy. Znów białe kłębiaste chmury, pchane przez wiatr odbijały się w lustrze wody. Wśród wysokich brzóz głośno śpiewał słowik. Nad stawami przelatywały kolorowe kaczki. Wałami otoczeni błękitną wodą doszliśmy do kominka z cegieł i zadaszenia. Chwila odpoczynku i powrót do Stalowej Woli drogami pełnymi kałuż.

W domach byliśmy po 14-tej.

 Halina Rydzyk