Góry Sanocko- Turczańskie (10)
Otryt i Oratyk z noclegiem w Jasieniu.

28-29 czerwiec 2014

Trasa;

28.06.2014. Zagórz (kościół), ruiny klasztoru Karmelitów Bosych, Zagórz ( kościół) Przeszliśmy 1,8km, podejść = 30m § 6 = GOT 2pkt.

28.06.2014. wieś Chmiel 520m, Chata Socjologa 896m, Otryt, Szczyt Trohaniec 939m, (zielonym szlakiem) Lutowiska. Przeszliśmy 14km, podejść = 420m BW.03 = GOT 14pkt.

29.06.2014. Krościenko 410m, Dział 566m, Oratyk 643m, granicą Rezerwatu na Oratyku, drogą wzdłuż Potoku Maksymów, szosa Krościenko- granica z Ukrainą. Przeszliśmy 8,8km, podejść= 240m § 6 = GOT 11pkt.

Była to 10-ta, tym razem dwudniowa, wyprawa Klubu Turystyki Kwalifikowanej KOMPAS PTTK Stalowa Wola z cyklu „Góry Sanocko- Turczańskie wraz z terenami na południe i wschód od Doliny Wiaru oraz z Pasmem Otrytu”.

1 dzień:

Było nas 29 osób, gdy w sobotę zajechaliśmy autobusem do Zagórza . Zatrzymaliśmy się przy murowanym kościele , skąd prowadziła Droga Krzyżowa Nowego Życia do ruin klasztoru z XVIII wieku Karmelitów Bosych .

Zapowiadał się upalny i słoneczny dzień.

Ochłodziliśmy się przy źródełku, minęliśmy Pracownię Malarstwa i Rzeźby. Wspinając się coraz wyżej nad dolinę podziwialiśmy kolejne stacje Plenerowej Galerii Rzeźby Bieszczadzkiej dofinansowanej ze środków Unii Europejskiej. Każda stacja była w innym stylu, gdyż pochodziła od innego rzeźbiarza. Ostatnia XIV-ta stacja znajdowała się za bramą klasztoru, przy murze zewnętrznym. Został on częściowo odbudowany. Kiedyś mury obronne były wysokie na 5metrów.

Jak mogliśmy przeczytać na tablicach informacyjnych wokół ruin klasztoru, został on ufundowany na początku XVIII wieku przez Jana Stadnickiego w malowniczym zakolu rzeki Osławy. Zespół klasztorny był kiedyś obronną fortyfikacją i nazywano go „MARIAMONTEM”. W latach świetlności zamieszkiwało go 24 zakonników. Zniszczony był przez dwa pożary. Prawie 180 lat niszczał opustoszały. W 2000 roku staraniem miasta Zagórz stał się własnością gminy, która rozpoczęła prace nad zabezpieczeniem ruin. Przed front kościoła wróciła figura Matki Boskiej Szkaplerznej.

Na jednej z wież zbudowano platformę widokową w ramach promocji NATURA 2000. Inwestycja była dofinansowana przez Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego. Z wieży jest piękny widok na Ostoję " Dolina Górnego Sanu " ”, które tworzy malownicze zakole rzeki Osławy i pobliski San z dopływami aż do zbiornika Myczkowce. Wieżę dzieli 3,7km od Parku Krajobrazowego Gór Słonnych z Pasmem Chwaniów, który poznajemy kolejny rok dzięki wycieczkom organizowanym przez Jurka Kopeczka. Na tablicy informacyjnej podano, że 1,3km na południowy- wschód jest Wschodniobeskidzki Obszar Chronionego Krajobrazu, a tylko 2,2 km dzieli wieżę od Obszaru Chronionego Krajobrazu Beskidu Niskiego.

Na kamiennej tablicy przy wejściu mogliśmy przeczytać legendę o duchu rycerza w zbroi, który ukazuje się na murach klasztoru. Towarzyszy mu widmo zakonnika, który na zlecenie władz austriackich miał podpalić klasztor i teraz pokutuje za ten uczynek. Zapewniają też, że odkąd odbudowano wieżę, na jej platformie nocą można zobaczyć świetlistą postać strażnika ruin. My wspięliśmy się na platformę widokową drewnianymi schodami i podziwialiśmy malowniczy przełom Osławy z zabudowaniami Zagórza. Przy pięknym słońcu na błękitnym niebie mieliśmy wspaniałą widoczność na otaczające dolinę rzeki zielone góry.

Osława o długości 55km wpada do Sanu w Zagórzu i jest bardzo malowniczą rzeką, a jej źródła znajdują się na wysokości 900m n.p.m. na południowych zboczach Matragony niedaleko Żubraczego. Rzeka San ma 443km długości i do jego źródeł wiódł nas kiedyś Robert Piotrowski, a wcześniej Jędruś Lustych. Dno Sanu zbudowane jest z płyt piaskowca i łupków, oraz piasku i żwiru. Bogactwo roślin i zwierząt dopełnia malowniczości tego terenu.

Osława stanowi granicę między Beskidem Niskim, a Bieszczadami Zachodnimi, dlatego miasto Zagórz nazywane jest " Bramą Bieszczad".

Powróciliśmy do autobusu, popijając po drodze ze źródła zimną wodę. Jadąc wzdłuż Sanu podziwialiśmy jego malowniczy przełom u stóp Otrytu, z progami skalnymi widocznymi między liściastymi gałęziami drzew. W upalny dzień dojechaliśmy do wsi Chmiel.

W 1939r. granica Polski była na Sanie i prawie cała wieś, znajdująca się po stronie sowieckiej została całkowicie wysiedlona w ramach oczyszczania pasa granicznego. Powróciła do Polski po 1951r., a została zasiedlana ponownie po 1957r. Obecnie rozkwita jako najbardziej nasłoneczniona wioska u stóp Otrytu. Przybywa w niej miejsc noclegowych i atrakcji turystycznych.

Wysiedliśmy przy sklepie i cofnęliśmy się do cerkwi greckokatolickiej pod wezwaniem św. Mikołaja z 1906r, obecnie służącej za kościół. Obok kościoła znajduje się najstarsza zachowana płyta nagrobna Fieronii z Dubrawskich Orlickiej (1560- 1644r.). Obecnie jest ona zabezpieczona specjalnym zadaszeniem.

W Chmielu kończy się Ścieżka Przyrodniczo- Historyczna Dwernik- Otryt- Chmiel. Naszym celem było dojść nią do Chaty Socjologa na grzbiecie Otrytu.

Przed laty wędrowaliśmy niebieskim szlakiem grzbietem Otrytu z Dwernika. Wtedy padało i było zimno. Podchodziliśmy szeroką kamienną drogą, a potem trzeba było zdjąć buty, by wejść do Chatki Socjologa i wtedy wolałam poczekać na zewnątrz. Po odpoczynku długo szliśmy bukowym lasem we mgle, zanim nie dotarliśmy do wygodnej szutrówki, która sprowadziła nas w dół.

Po niezbędnych zakupach w sklepie ruszyliśmy asfaltową drogą na północ. Przed nami w dali rysował się długi, zalesiony grzbiet Otrytu. Ciągnie się on przez 20km od Lutowisk, Smolnika po Jezioro Solińskie ze wsią Chrewt. Szliśmy wśród kwitnących łąk i krzaków. Między drzewami ukryte były drewniane domostwa i agroturystyczne gospodarstwa; „HAT- HAY YOGA; WARSZTATY- NOCLEGI”, „PAPA CHMIEL” itp. ...

Weszliśmy w las i droga się rozgałęziła za ostatnimi domostwami. Skręciliśmy w prawo i mieliśmy wątpliwości, którą wybrać z kolejnych dróżek. Jurek jednak pewnie trzymał kierunek i pozostało nam skakać po kamieniach, by przekraczać kolejne strumyki. W końcu weszliśmy na wyraźną ścieżkę prowadzącą pod górę. Strumień odszedł w bok, a nasza droga zrobiła się bardzo stroma. Oprócz strzałek spotykaliśmy tablice informacyjne.

W gościnie u Bojków” to tablica w Dolnym Otrycie przypominająca, że w tym miejscu była kiedyś wieś bojkowska. Próbowaliśmy dopatrzyć się zdziczałych sadów; jabłoni, grusz, czereśni. Z obiecanych grzybów znaleźliśmy tylko muchomora cytrynowego udającego kanię, ale jego trzon jest pełny, gdy kani pusty, więc szybko go wyrzuciliśmy i popędziliśmy za uciekającą grupą. Musieliśmy się pilnować przewodnika, bo ledwo widoczna droga porośnięta była wysoką trawą, znaki były bardzo rzadko, a wokół nas dzika plątanina drzew.

Na zrywkowym szlaku” - tablica poinformowała nas, że znajdujemy się na dawnych gruntach rolnych. Porośnięte szarą olchą i leszczyną zostały przebudowane poprzez nasadzenie modrzewi, które teraz szumiały wysoko ponad naszymi głowami. Wkrótce otoczyły nas łąki z trawą po pachy i młode świerki zapowiadające, że zbliżamy się do celu. Okazałe spróchniałe drzewo owocowe zagrodziło nam ledwo widoczną ścieżkę. Na kawałku drewna ujrzeliśmy wypłowiały napis; „Idziesz z psem zadzwoń; 604.687986”. Jak się później okazało w Chatce Socjologa stróżują dwa wielkie psy bardzo życzliwe gościom.

Tymczasem minęliśmy rozpadającą się drewnianą chatkę z napisem „LEKTORÓWKA” i naszym oczom ukazała się ekologiczna łaźnia ukryta w jarze nieopodal źródełka. Misy, lustro, a prysznicem była konewka.

Gdy chcieliśmy się rozłożyć pod zadaszeniem na grilla, Jurek przyszedł z zaproszeniem od gospodarza na gorącą herbatę. Dzień był upalny, więc rozgościliśmy się przed Chatką Socjologa usytuowaną na wysokości 896m. Pierwsze schronisko powstało w 1973r. Odbudowane po spaleniu w 2003r. i oddane do użytku w 2006r. jest ciągle modernizowane. Mogliśmy wejść do środka i podziwiać wielki kominek oraz prycze dla gości. Rozsiedliśmy się na ławkach wyciągając zapasy z plecaków.

Gospodarz opowiadał nam ciekawe historie związane z tym miejscem. Wkrótce na stole wylądował wielki czajnik wrzątku i każdy mógł sobie zrobić kawę lub herbatę. Później odwiedziliśmy pobliski punkt widokowy na Połoniny i mieliśmy chwilę zadumy przy pomniku od przyjaciół upamiętniającym Jarka, który w lutym 2009 roku wyszedł do sklepu w Dwerniku, robił zdjęcia Sanu i zaginął, gdy wracał. Znaleziono go zamarzniętego pewnie z wychłodzenia. Ten kamień pamiątkowy postawiono ku przestrodze turystom.

Na trasie niebieskiego szlaku jest jeszcze więcej ciekawostek, jak „Portal do Lutowisk”, który odkryliśmy wędrując na najwyższy szczyt Otrytu Trohaniec 939m. w gęstym bukowym lesie. Podobno jakaś turystka, gdy przeszła przez niego, wyszła z torbą z supermarketu. Na mnie to nie zadziałało. Ale nabrałam sił, by wejść z grupką najbardziej wytrwałych na sam szczyt. Reszta poczekała w miejscu, gdzie zielony szlak schodził do Lutowisk. Czas umilali sobie śpiewając turystyczne piosenki.

Dla nas to podejście było fantastyczne w porównaniu z błotnistą dotychczasową drogą pełną głębokich kałuż. Buki rosły rzadko i dzięki temu szliśmy zielonym dywanem z trawy, a za nami odsłaniały się pasma górskie.

Tuż przed szczytem ujrzeliśmy drewniany krzyż z tabliczką: „Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi/ A burze już nam nieraz we znaki się dały/ Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi/ I wcześniej okrywa purpurą swej chwały. Poległym żołnierzom węgierskim – Zima 1914-1915.” Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia przy betonowym słupku na samym szczycie i szybko zbiegliśmy spowrotem.

Dalsze zejście w dół zielonym szlakiem było bardzo strome, a droga błotnista pełna wykrotów. Dobrze, że chociaż był słoneczny dzień i błoto nie było takie śliskie. Grupa się wyciągnęła. Wszyscy spotkaliśmy się na szutrówce prowadzącej przez gęsty jodłowy las z wysokimi okazami drzew.

Przez coraz niższe zagajniki wyszliśmy na łąki otaczające Lutowiska. Nareszcie mieliśmy rozległe widoki na Wysokie Bieszczady z Tarnicą. Na północ, na tle charakterystycznego kościoła w Lutowiskach, było znane nam Ostre i Berdo. Tam spotkaliśmy ślady niedźwiedzia.

Tablica opisywała historię powstawania filmu o panu Wołodyjowskim w okolicach Lutowisk, a kierunkowskaz „ Chreptiów 200m” kusił, by pójść dalej odsłoniętymi wzgórzami.

24 czerwca 2014 roku Ryszard Sobolewski ogłosił, że na 15 ha działce obok kompleksu gastronomiczno- hotelowego na wzgórzu, z którego jest piękny widok na Bieszczady w Bieszczadzkim Parku Narodowym, zbuduje Stanicę „Chreptiów” na wzór Stanicy Wojsk Kresowych I-szej Rzeczpospolitej jaka była zbudowana w 1968 roku na potrzeby filmu „Pan Wołodyjowski” wg powieści Sienkiewicza.

Widzieliśmy w dali drewniane budynki, ale brakło czasu, by podejść bliżej.

Betonową drogą szybko obchodziliśmy wieś w kierunku południowo- wschodnim, by wkrótce zejść w dół do szosy obok starego cmentarza. Autobus wkrótce podjechał i lekko spóźnieni zjawiliśmy się wkrótce na obiedzie w jadalni w Jasieniu niedaleko Ustrzyk Dolnych. Mieliśmy pokoje w agroturystyce po sąsiedzku z Sanktuarium Matki Boskiej Bieszczadzkiej. Odwiedziliśmy je już wcześniej w drodze na Żuków, w czasie jednej z naszych wycieczek w Góry Sanocko- Turczańskie.

Z naszego ośrodka mieliśmy piękny widok na pasmo Równi z wyciągiem narciarskim na Gromadzyniu. Po odpoczynku w pokojach czekała nas jeszcze jedna atrakcja; grillowanie przy ognisku i śpiewanie przy wtórze strun gitary Jurka Kopeczka. Była jeszcze konkurencyjna zabawa taneczna na jadłodajni zorganizowana przez gości, którzy też nocowali w naszym budynku. Większość z nas wolała jednak nastrojowe śpiewy w ten gwieździsty wieczór czerwcowy, jeden z najkrótszych w roku.

2 dzień:

Rano nie mogłam dospać, więc zerwałam się, by pochodzić po Jasieniu. Dużo domów z agroturystyką i zaproszeniami na narty zimą. Jurek zrobił nam niespodziankę organizując smaczne śniadanie na stołówce, którego nie było w planie.

Po mszy spakowani wyjechaliśmy w kierunku Ustrzyk Dolnych. Z lewej strony zostawiliśmy Kamienną Lawortę, zdobywaną przez nas zimą w forsownym podejściu po głębokim, mokrym śniegu i skierowaliśmy się drogą 84 na wschód do Krościenka przy granicy z Ukrainą.

W Krościenku skręciliśmy w prawo mostem przez Strwiąż i zatrzymaliśmy się przy drewnianym mostku o nośności 3t nad rzeczką Stebnik. Autobus został na prawym brzegu, a my przeszliśmy na drugą stronę z plecaczkami. Tu zaczynała się nasza trasa na Oratyk.

Wcześniej jednak Jurek poprowadził nas do, ukrytej wśród drzew na wzgórzu, drewnianej cerkwi greckokatolickiej z 1794 roku.

Nie dało się przejść w bród przez rzeczkę Stebnik, więc po obejrzeniu cerkwi wróciliśmy na most i ruszyliśmy na południe wzdłuż niej drogą asfaltową. Tego dnia mieliśmy iść na azymut z kompasem, bez szlaku grzbietem porośniętym łąkami, aż do Rezerwatu na Oratyku. Z poziomu 400m na jakim znajduje się Krościenko mieliśmy podejść na wysokość 643m - szczyt Oratyk.

Skręciliśmy w lewo w drogę polną, która ostro wspinała się pod górę. W wysokich trawach po bokach drogi słychać było popiskiwania jakiś ptaków biegających nerwowo, nad głowami śpiewał skowronek, a my pozostawialiśmy w dole dolinę Stebnika z nowymi dachami licznych domostw.

Poczuliśmy się jak na bieszczadzkich połoninach, gdy żadne drzewo nie zasłaniało nam widoczności, a zielone góry falowały wokół nas aż po horyzont. Gdy wyszliśmy na grzbiet Jurek zarządził posiadkę.

Położyliśmy się na trawie podziwiając malownicze widoki wokół. Przed nami na północ widzieliśmy przełom rzeki Strwiąż z piaszczystą plażą wśród nadrzecznych krzaków. Nad nią ulokowało się Krościenko na tle gór Masywu Roztoki. Tam nie dotarliśmy, mimo planowanej wcześniej wycieczki, której termin został przeniesiony na później. Słońce przygrzewało i rozleniwiało.

Ruszyliśmy na południe ciągle pod górę, a za nami pozostawał coraz dłuższy grzbiet pasma. Z prawej strony ujrzeliśmy w dali brązowe krowy pasące się na zboczu. Jedna koleżanka źle się poczuła i postanowiła pozostać, by później wrócić do autobusu. Pasterz widząc ją podszedł, opowiadała, pytając czy nie potrzebuje pomocy. A ona po prostu potrzebowała w tym dniu odpoczynku i podziękowała za troskę. Gdyby było inaczej na pewno nie zostawilibyśmy jej samej.

Tego dnia mimo, że słońce świeciło na niebie z białymi obłoczkami, to wiał mocny boczny wiatr. Trzeba było mocno trzymać się na nogach, żeby nas nie zwiał, a z głowy zdjąć kapelusz. Bezpiecznej było go schować do plecaka. Szliśmy długim wężykiem, każdy swoim tempem. Z prawej spośród gór wyłoniła się Kamienna Laworta z zielonym narciarskim stokiem. Na ścieżce ujrzałam duże wypluwki sowie. Łąka była pełna kolorowych kwiatów. Zatrzymywaliśmy się co chwilę, by zrobić zdjęcia i podziwiać. Tymczasem czoło grupy coraz bardziej się oddalało.

Spotkaliśmy się wszyscy na szczycie 643m. Po krótkim marszu doszliśmy do ściany lasu. Tu zaczynał się Rezerwat na Oratyku. Drzewa osłaniały nas przed wiatrem, a czasu było sporo, więc leniwie ułożyliśmy do odpoczynku i drzemaliśmy ukryci wśród wysokich traw, upajając się zapachem kwiatów i widokiem zalesionych gór.

Tymczasem Jurek myszkował w krzakach szukając ścieżki, którą byśmy zeszli do potoku Maksymów. Dzieliło nas od wygodnej szutrówki tylko 500m przedzierania się wśród gęstych krzaków, wiekowych drzew i stromo w dół ścieżką, którą chodziły pewnie tylko zwierzęta, ledwo widoczną w leśnym mroku. Było strasznie, ale nie traciliśmy humoru. Pokrzykiwaliśmy, jak ktoś za bardzo został z tyłu, żeby czołówka poczekała. Musieliśmy się trzymać razem, żeby nikogo nie zgubić na tym odludziu.

W końcu pod nogami poczuliśmy twardszy grunt, to dawna, nie uczęszczana droga, całkiem zarośnięta trawą i krzakami, wyprowadziła nas prosto na mostek nad potokiem. Byliśmy uratowani od błądzenia. Teraz pozostało iść przed siebie na północ szerokim traktem.

Nic dziwnego, że wkrótce z Czesiem zostaliśmy daleko w tyle za grupą. Czasami doganialiśmy Marysię, Ewę i Lidkę, które robiąc zdjęcia też opóźniały się. Potok szumiał w cieniu wysokich jodeł i buków. Nad jego brzegiem rosły wielkie liście podbiału, czerwieniły się już liście końskiego szczawiu, dorodna dziewanna kusiła pięknymi złotymi kwiatami na wysokiej łodydze. Na podmokłej łące rósł gęsto skrzyp olbrzymi. Nie podejrzewaliśmy, że największa atrakcja będzie na końcu. Pojawiły się obok drogi wielkie rozgałęzione liście, a na wysokich łodygach piękne, białe, drobne kwiaty, które jak widzieliśmy, uwielbiały pszczoły.

Domyśleliśmy się, że to Barszcz Sosnowskiego , którego nie należy dotykać. Bardzo uczula. Nie było łatwo iść z dala od niego, gdyż opanował dróżkę po obu stronach zostawiając mało miejsca na przejście. A że był potworny upał, czuliśmy w powietrzu coraz gęściej unoszące się jego olejki eteryczne, które podrażniały drogi oddechowe. Zaczynaliśmy odczuwać na odsłoniętej skórze łaskotanie, mimo, że trzymaliśmy się od niego z daleka.

Z radością ujrzeliśmy koniec trasy w postaci rozdroża. Skręciliśmy w lewo za kolegami czekającymi na nas. Mostem przeszliśmy nad rzeką Strwiąż.

Patrząc z mostu mogliśmy z góry widzieć szerokie na kilkadziesiąt centymetrów kwiatostany tej agresywnej rośliny, która rozrosła się też nad brzegiem rzeki. Dalej tworzyła całe pola Barszczu Sosnowskiego. Ktoś próbował po nim jeździć samochodem zostawiając połamane rośliny. My tymczasem doszliśmy do torów i szosy prowadzących do niedalekiego przejścia granicznego z Ukrainą. Wiedzie też tędy Szlak Szwejka z Chwaniowa przez Liskowate na Ukrainę. Spotkaliśmy go na Paśmie Chwaniów podczas naszej pierwszej wycieczki w Góry Sanocko- Turczańskie. Gdy czekaliśmy na autobus zaparkowany 3km dalej, marszu szosą na zachód, przywitał się z nami patrol służby granicznej zaciekawiony tak liczną grupą znajdującą się blisko granicy.

Ostatnią atrakcją tego dnia była zapomniana przez konserwatorów cerkiew greckokatolicka z roku 1832 na północ za Krościenkiem we wsi Liskowate.

Zastaliśmy ją opuszczoną i zaniedbaną, proszącą się o remont. Na tablicy informacyjnej przeczytaliśmy, że pierwotnie miała górną kaplicę lub dzwonnicę z galerią nad babińcem, oraz podcień na słupach od frontu. W czasie przebudowy w 1929r. znacznie ją przekształcono. Po drugiej wojnie światowej początkowo służyła emigrantom greckim, którzy zasiedlali tereny przywrócone Polsce, a następnie do lat 70-tych XX wieku służyła jako magazyn PGR-u ulegając dewastacji.

Pozostało nam wsiąść do autobusu i ruszyć w drogę powrotną do Stalowej Woli. Jurek serdecznie zapraszał na kolejną wycieczkę z cyklu Góry Sanocko- Turczańskie.

Halina Rydzyk