10 lat na szlaku
Kompasowe świętowanie na Leskowcu

29-30.06.2013

Na jubileuszowy wyjazd wybrać jedno z tych miejsc dotychczasowych wędrówek, które zachwyciło się nas w sposób wyjątkowy? Czy też pojechać gdzie jeszcze nas nie było? Z tym pierwszym jest taki problem, że co rusz to w Bieszczadach, na Roztoczu, Jurze, Górach Świętokrzyskich wykrzykiwaliśmy „jak tu cudnie, musimy jeszcze tu wrócić”. W drugim przypadku, coraz trudniej znaleźć na mapie miejsce, w które Kompas jeszcze nie  dotarł. Ostatecznie wybór padł na Beskid Mały, określany jako jeden z najurokliwszych regionów Beskidów. Aż dziwne, że jeszcze nie nas tam nie zaniosło.  Jubileusz to jak najbardziej odpowiednia  okazja do nadrobienia tego niedopatrzenia.

W wyjeździe wzięły udział również osoby z Połańca i Sandomierza. Ci drudzy ledwo wyruszyli z Sandomierza, a już mieli przedsmak czekających ich przygód. Do Tarnobrzega, miejsca zbiórki, zabrali się mikrobusem, z grupą jadącą w Bieszczady. Dwójka z tej ekipy zadzwoniła, że rezygnuje z wyjazdu. Autobus był już w Sielcu, kiedy zadzwonili, że jednak się namyślili. Trzeba było więc zawrócił do Sandomierza.

Potem aż do Targoszowa obyło się bez kolejnych niespodzianek. Ale już w samym Targoszowie pojawiły się drobne komplikacje.  Na górę do schroniska „Leskowiec” nasz autokar nie mógł wjechać. Umówiliśmy się z właścicielem schroniska, że zawiezie nasze bagaże „łazikiem”, a my tylko z plecakami wejdziemy na Leskowiec (około 3 godzin marszu). Miejscowość jest nieco rozciągnięta, rozrzucona. Podjechaliśmy pod jedno, drugie skrzyżowanie, łazika nie widać. Zasięg w komórkach rwał się, dopytywaliśmy przechodniów o „Targoszów- Dąb”. Wreszcie na skraju wioski wypatrzyliśmy schroniskowy łazik. Do pomocy przy bagażach został Prezes i jeszcze parę osób.

A my żółtym szlakiem ruszyliśmy na Leskowiec. Pogodna wręcz spacerowa, szliśmy, więc niespiesznie. Pierwsza napotkana łączka i już postój

Przed nami pyszniły się beskidzkie pejzaże

W bród było soczystych jagód

W miarę zbliżania się do Leskowca ścieżka stawała się jakby bardziej stroma

Kiedy tylko stanęliśmy na szczycie

grupa legła na dłuższy biwak

Parę osób zajęło się studiowaniem beskidzkiej panoramy

Jeżeli ktoś lubi czytać to i na szlaku znajdzie na to czas

Wreszcie ktoś wykrzykuje „koniec leżakowania” i po kwadransie dochodzimy do schroniska. Tam spotykamy kolegów, transportujących bagaże. Strasznie marudzą, że gdyby wiedzieli, jak ich wytrzęsie i poobija, to poszliby na piechotę.

Nazwa schroniska „Leskowiec” jest nieco myląca. W rzeczywistości znajduje się ono na Groni Jana Pawła II (jedyny na świecie szczyt noszący imię papieża). To efekt błędu austriackich topografów, którzy przed stu laty, w trakcie pomiarów pomylili szczyty.

Schronisko istnieje od 1933 roku. Zbudowano je w zaledwie trzy miesiące, z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Wycofujący się w 1945 roku Niemcy, zamierzali spalić schronisko. Jednak właściciel spoił ich do nieprzytomności bimbrem, także zapomnieli, po co się zjawili.

Schronisko prawie niezmienione dotrwało do naszych czasów. Prąd dostarcza wysłużony agregat (stara linia energetyczna rozsypała się, a nowa dopiero powstaje), który od czasu do czasu odmawia posłuszeństwa. Ciepłą wodę zapewniają  umieszczone na dachu kolektory słoneczne. Z tej racji, po zachodzie słońca można liczyć jedynie na zimny prysznic. A na Laskowcu nocami, nawet latem potrafi być przejmująco chłodno. O Leskowcu mówi się, że to góra dwóch stref klimatycznych. Dzieje się tak między innymi za sprawą dominujących w tej okolicy północnych i zachodnich wiatrów (jak one dotkliwie potrafią dać się we znaki wiedzą ci co bywają na nie tak odległej Babiej Górze). Od 700 metra mamy do czynienia z klimatem wysokogórskim. Na północnych i zachodnich stokach pogodnie bywa tylko przez około 40 dni w roku,  mgła zalega aż 100 dni, śnieg 140 dni . Południowe stoki są cieplejsze, ale jeżeli chodzi o mgłę i deszcz to wcale nie jest lepiej niż od północy. Słonecznych dni jest tu, bowiem zaledwie 55 dni.

Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się na uroczystej, rocznicowej kolacji. Dzięki staraniom damskiej części Kompasu stoły dosłownie uginały się od mięs, słodkości, sałatek i napitków (honorowe miejsce zajmowała zachowana z obchodów 5-lecia nalewka). Nasi przyjaciele z Połańca na cześć Kompasu ułożyli wierszowany poemat. Prezes z wrażenia i radości aż się za głowę złapał.

Gośćmi honorowymi jubileuszu był zespół „R”,

którego autorstwa są między innymi „Buty rajdowe”, klasyka turystycznej piosenki. Każdy z nas dostał płytę lub nuty z piosenkami zespołu.

Przy okazji wręczania podziękowań i dyplomów można było sobie unaocznić jak wiele osób zaangażowanych jest w funkcjonowanie Kompasu. Równie dużo osób z pasją zdobywa turystyczne oznaki. Wszyscy im honorowo przyznano miano „Kwalifikowanego zbieracza metali szlachetnych i nie tylko”.

Niekwestionowaną rekordzistką pod względem otrzymanych tego wieczoru odznak i dyplomów była Asia Piotrowska, mimo bardzo młodego wieku doświadczona  już turystka

Nic dziwnego, bo Asia swoją przygodę z turystyką zaczęła bardzo wcześnie

Na ogół wędrowała na własnych nogach, czasem tylko korzystając z ojcowych nosidełek.

I choćby z tej racji, na trasie, kolega Robert musiał się dobrze odżywiać.

Teraz jej miejsce w nosidełkach zajął brat Tomek

Tomek jako odznaczony również postanowił zabrać głos

Kulminacyjnym punktem wieczoru było uhonorowanie Ireny i Czesława Jabczyków,

 

którzy w tym dniu obchodzili 45- rocznicę zawarcia małżeństwa. I pewnie tyle samo lat razem spędzili na szlakach. Gdyby podliczyć kilometry, które w tym czasie przeszli, bez wątpienia uzbierałaby się znaczna część długości równika.

Były kwiaty, życzenia, chóralne sto lat dla Jabczyków i łzy wzruszenia

Jeszcze rankiem następnego dnia pogoda zapowiadała się równie piękna pogoda, co wczoraj.

Nie sposób było się nie zachwycić widokiem dolin i szczytów rozświetlanych pierwszymi promieniami słońca.

Kto jednak zna Babią Górę, ten wie, że jej charakterystyczna zamglona czapa za dobrze nie wróży. Wiatr również nie powiewał na pogodę. Ta prognoza ziściła w momencie, gdy wyruszaliśmy na szlak. Zachmurzyło się i niedługo potem zaczęła padać. Na Łamaną Skałę wchodziliśmy przy akompaniamencie dudniącego o parasole i peleryny deszczu. Na Łamanej rośnie kilka unikalnych roślin. Na polskiej Czerwonej Liście znajdują się dwa gatunki mchów z Łamanej. Kolejnych kilka roślin objętych jest ścisłą ochroną

- omieg górski

z rodziny astrowatych, na Wyżynie Małopolskiej rzadko występujący

- podrzeń żebrowiec

paproć spotykana Sudetach, Kaukazie, Libanie

- wroniec widlasty (wroniec)

w swoim zielniku Marcin z Urzędowa (XVI wiek), nazwał go „spica sarmatica-wroniec”. Wroniec ma silne właściwości wymiotne. W związku z tym uczony zielarz zalecał go jako jedyny skuteczny ratunek w przypadku połknięcia trucizny.

- widłak jałowcowaty

jego zarodniki były stosowana w zasypkach dla niemowląt i na rany

- widłak goździsty

zwany też babim mórem. Roślina trująca, z tym, że jego zarodniki stosowano jako składnik leków na nerki i wątrobę,  Indianie Potowatomi używają jako środka przeciwkrwotocznego. Według ludowych wierzeń pędy widłaka zawieszone w Boże Ciało odpędzają od domu siły nieczyste.

Znaleźliśmy się w wyższej partii Beskidu i deszcz nie tyle ustał, co my weszliśmy w chmury. Las zdawał się pogrążony w szarawej

fantasmagorycznej poświacie

Tomek szedł, na własnych nogach, dzielnie znosząc niepogodę

Dopóki nie uznał, że jednak ojcowe nosidełka są znacznie wygodniejszym środkiem transportu

W takiej ni to chmurze ni mgle, maszerowaliśmy z godzinę. Potem znowu

deszcz przypomniał o sobie.

Do schroniska „Pod Potrójną” dochodziliśmy w rzęsistym deszczu.

Jak widać na powyższym obrazku z Potrójnej można zajść w każdy zakątek Polski i świata. Jedyną kwestią pozostaje potrzebny na to czas.

Schronisko mieści się w zaadaptowanej, stuletniej góralskiej chacie. Do „Chatki” wolno wejść po uprzednim zdjęciu butów (woda jest tu na wagę złota i grzechem byłoby ją marnotrawić na szorowanie zabłoconych przez turystów podłóg). W kuchni można przygotować sobie ciepły posiłek. Tak zwana sala kominkowa wyposażona jest w ręcznie robiony kominek, oraz pianino (jak ono trafiło do schroniska położonego na absolutnym bezdrożu i bezludziu?). Istnieje możliwość przenocowania w pokojach noszących równie osobliwe nazwy jak samo schronisko (Lotnisko, Hindenburg, Magazyn). „Chatka ” to idealne miejsce dla szukających ucieczki od cywilizacji – nie działają tu, bowiem telefony, nie ma telewizji

Z Potrójnej (884 m) do Przełęczy Kocierskiej (718 m) mamy nieco ponad godzinę spacerku. Już zdążyliśmy przyzwyczaić się, do takiej przewrotności natury, że deszcz przestaje padać, gdy my, gdy kończymy wycieczkę. Tak było i tym razem. Przed Kocierską,  przebijające się nieśmiało przez chmury słońce podmalowywało pejzaże

Nazwa „Kocierska” pochodzi ze słowackiego „chotar – graniczna” Kocierską usytuowana jest przy dawanym trakcie handlowym z Krakowa przez Żywiec na Węgry. W XVIII wieku wybudowano tu Gościniec Kocierski. Była to pierwsza brukowana droga w Polsce. W późniejszych czasach przez tą okolicę przebiegał tzw trakt cesarski. Stąd zapewne wzięła się nazwa formacji skalnej „Twierdza przy Trakcie” (czarny szlak w kierunku Nowej Wsi).

Obecnie jedną z atrakcji Kocierskiej jest Aquapark. My jednak wystarczająco przez cały dzień nasiąkliśmy wodą, aby dać się skusić. Wsiadamy do autokaru i ruszamy do domu.

Andrzej Kozicki