Dolina Opatówki 13.01.2013
      Dnia 13 stycznia 2013 roku nasz srebrny „rumak” Aveo powiózł stalowowolski kwartet w składzie Irena Jabczyk, Renata Cichy, Katarzyna Pęczek i jedyny mężczyzna Robert Piotrowski do Włostowa.
    Tam czekaliśmy na autobus pospieszny do Łodzi obawiając się trochę, że się nie zatrzyma. Jednak jadąca nim grupa sandomiersko – białobrzeska miała dar przekonywa- nia i nie pozostawiła wyboru kierowcy. Szczęśliwie dojechaliśmy do Opatowa, gdzie dołączyli do nas tamtejsi turyści.

    Po krótkiej mowie powitalnej Marka Juszczyka ruszyliśmy na niepozorną trasę, wiejskimi dróżkami, polami, pagórkami i lessowymi wąwozami.
    Momentami jednak wymagała ona wysiłku, zwłaszcza od osób krótkonogich. Powodem był zalegający na polach śnieg. We wsiach było odśnieżone jak przystało na XXI wiek.
   W wioskach witało nas szczekanie psów, ogromna liczba czworonogów. Jeden szczeniaczek bardzo chciał z nami iść, nie dał sobie przetłumaczyć, że bez butków i na krótkich łapkach będzie mu ciężko. Właścicielka pilnowała pupila, dokąd zamykający grupę nie zniknął za zakrętem.
   W Wąworkowie, w dawnym kamieniołomie obejrzeliśmy odsłonięcia geologiczne świadczące o kształtowaniu terenu poprzez wodę ówczesnego morza (nie do uwierzenia, że to wszystko było kiedyś pod wodą). Według opowieści przewodnika Marka są to wapienie i kwarcyty  z okresu dewonu (350-400 milionów lat temu).  
   Dalej powędrowaliśmy do Karwowa, domniemanego miejsca urodzenia Wincentego Kadłubka. Był to pierwszy znany z imienia i nazwiska polski uczony, autor „Kroniki polskiej”. Byliśmy przy źródle uznawanym za cudowne. Według ludowych wierzeń, źródlana woda leczy dolegliwości oczu i różne inne pod warunkiem, że użytkowana jest z głęboką wiarą. Wybudowano tam też kaplicę Wincentego Kadłubka w miejscu, gdzie według legendy niegdyś stał jego rodzinny dom.
   Jeszcze kawałek wędrówki i odpoczynek. Ognisko nad zamarzniętym jeziorem (wyrobisko kamieniołomu). Gotowanie wody na herbatkę, pieczone kiełbaski, karkóweczka, kwaśne ogóry... Jest cudnie.
Po drodze Robert znalazł ogromny, dwumetrowy koper. Kiedy go dosiadł wyglądał jak Harry Potter podczas meczu quidditcha.
   Następnym miejscem, które bardzo chcieliśmy zobaczyć była wieża strażnicza Tudorów. Po dotarciu do niej wysłuchaliśmy historii i legend dotyczących tego miejsca, ale oczywiście atrakcja turystyczna nie byłaby zaliczona, gdybyśmy nie mogli z bliska dotknąć, zobaczyć. Kiedy oglądaliśmy, jak obiekt wygląda w środku i w jakim stanie zachował się do dnia dzisiejszego, Irenka chciała zrobić zdjęcie Robertowi. W pewnym momencie „złapała doła” lub odwrotnie, „dół złapał ją”, w każdym razie spadła o poziom niżej w sposób nagły i nieoczekiwany. Schowała się przed nami w piwnicy - grobie - lodówce strażników czy cokolwiek to było. Zamarliśmy wszyscy, ale że to twarda sztuka wyszła z tego cała i zdrowa.
    Niestety nadszedł czas, kiedy trzeba obrać kierunek „na komin” dawnej cukrowni we Włostowie. Jest to odcinek pożegnalny, więc już planujemy, umawiamy się na następną włóczęgę.
    Kiedy grupa autokarowa udała się na przystanek my odwiedziliśmy jeszcze cmentarz we Włostowie. Mijaliśmy pałac Karskich, wstyd o tym pisać, zrujnowany po drugiej wojnie światowej, kiedy budynki zajmowało Państwowe Gospodarstwo Rolne. W okresie PRL ucierpiał także park, wycięto wiele starych drzew. Cóż tu mówić o Niemcach czy Rosjanach, wiele pięknych obiektów, zabytków, miejsc zniszczyliśmy sami, a to przecież nasza historia. Serce boli. Pozostaje mieć nadzieję, że znajdą się pieniądze na ratowanie pałacu, choć byłoby to budowanie niemalże od podstaw.
 Ostatni akapit wyszedł jakoś smutno i refleksyjnie, niestety nie wszystko jest różowe. Ogólnie jednak było tak, jak śpiewał Marek podczas naszego wędrowania: „o jak dobrze mi…”  i niech tak będzie jak najczęściej, czego sobie i Wam życzymy.
     Do zobaczenia na szlaku.
                                                                     Katarzyna Pęczek,  Renata Cichy

Okolice Stalowej Woli, Podwolina