Międzygórz – przylaszczki
Gołębiów - Międzygórz - Kleczanów; szukanie wiosny

3 kwiecień 2011

Spotkanie pierwszych przylaszczek w Górach Świętokrzyskich przypomniało nam, że jest takie miejsce niedaleko Sandomierza, gdzie w jarach porośniętych liściastymi drzewami można je spotkać o tej porze roku. Ostatnio byliśmy tam 1 kwietnia 2007 roku. Tym razem drzewa nie były przygotowane do kwitnięcia. Ostra i długa zima opóźniła wiosnę tego roku. Że nie wspomnę o trzęsieniach ziemi w Japonii związanych z awarią elektrowni atomowej i tym co z niej dostaje się do wód oceanu i powietrza. Słońce tej niedzieli cudownie grzało i korzystaliśmy z tego. Sprawdziło się powiedzenie „Kwiecień plecień..”. Mieliśmy letni dzień.

Tam gdzie kończy się Kleczanów i zaczyna Gołębiów spotkaliśmy się w niedzielę o godzinie 10-tej. Dojechali z Osiedla Hutnik w Stalowej Woli i Sandomierza. Razem było nas 33 osoby, czyli 7 samochodów osobowych. Ruszyliśmy między rzędami porzeczek, obok zalotnie uganiających się ptaszków, w kierunku lasu. Wkrótce przedarliśmy się między gęstymi krzakami, by znaleźć się na kobiercu biało kwitnącego zawilca gajowego i blisko coraz częstszych kęp błękitnej przylaszczki. Rozbiegliśmy się pod pozbawionymi jeszcze liści drzewami; dębami, brzozami, grabami. Robert pokazał nam rzeźbione pnie twardych grabów.

Pech chciał, że mój akumulatorek rozładował się i nie mogłam razem z innymi utrwalać uroku wiosny. Niełatwo zrobić udane zdjęcie białego zawilca z jego żółtym oczkiem, czy lekko fioletowej przylaszczki ze srebrnymi pręcikami. Tego dnia czekała nas trasa 7 km. Zagajnik, w który weszliśmy, ciągnął się wzdłuż potoku, dopływu Opatówki na dnie krętego jaru. Musieliśmy schodzić na jego dno, by później wspinać się na jego kilkumetrowe zbocze po miękkim podłożu z usypanych, butwiejących liści. Przejście zagradzały nam spróchniałe pnie brzóz, mogliśmy wesprzeć się o grube modrzewie jeszcze bez igieł, a droga się dwoiła.

Wierzchem wzgórza prowadził długi rów, który pozostał z okopów w czasie walk na przyczółku sandomierskim 1944-45r. W lesie na terenie Międzygórza Marek Juszczyk odkrył w 2004r. kurhany prawdopodobnie wczesnośredniowieczne. Obecnie musieliśmy przedzierać się w coraz większym gąszczu na północ. Zniechęceni zeszliśmy znów nad potok i spotkaliśmy tu czarkę szkarłatną przyczepioną do butwiejących gałązek. W końcu natrafiliśmy na jakąś ścieżkę. Usiedliśmy zmęczeni czekając na maruderów. Mogliśmy podjeść zmęczeni wyczerpującym spacerem. Słoneczko sprawiło, że zrobiło się bardzo ciepło.

Błotnistą ścieżką doszliśmy do wzgórza na którym wśród krzaków ukryły się ruiny dawnego zamczyska. Obiekt ten zawdzięczamy Kazimierzowi Wielkiemu. Kiedy został królem, budował warownie na szlakach handlowych. Tędy w XIV wieku przechodził szlak handlowy z Sandomierza przez Opatów na Mazury. Przed swoją śmiercią w 1370 roku przekazał warownię kanclerzowi koronnemu Janowi Zaklice herbu Topór. „Najwyższe godności państwowe pełnili Zaklikowie w późnym średniowieczu, gdy kilku z nich było wojewodami, a Mikołaj Zaklika z Międzygórza (zm. 1408) osiągnął nawet godność kanclerza koronnego. To właśnie świetne pochodzenie ułatwiło Janowi Zaklice z Międzygórza ślub z Agnieszką Ligęzizanką z Czyżowa, córką i jedyną dziedziczką jednego z największych możnowładców pierwszej połowy XV wieku – Jana Ligęzy Czyżowskiego herbu Półkozic. Był on za króla Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka kasztelanem krakowskim i przejściowo także namiestnikiem całej Małopolski i Rusi, a jego liczne posiadłości dostały się w większości Zaklikom.” Ród Zaklików zajmował warownię do XVI wieku. Wtedy została przez nowych właścicieli przebudowana na renesansowy zamek. Zamek zbudowany został na wzniesieniu zwanym Górą Zamkową. Sztuczna fosa dzieliła szczyt wzgórza od płaskowyżu. Do zamku prowadziła brama z broną. Mury i budowla zbudowana z miejscowego piaskowca i cegły. Całe założenie tworzyło prostokąt o powierzchni 1100m². Pozostały okna w jednym ze skrzydeł mieszkalnych. Poniżej znajdowały się otwory strzelnicze. Zamek został uszkodzony w 1655 roku w czasie potopu szwedzkiego. Jak pisze Paweł Soczewski, w XIX wieku już opuszczony należał do rodziny Jawornickich. O jednym z jej przedstawicieli przetrwała opowieść wśród ludności; „ Chcąc, by syn w pokorze własną pracą dochodził wszystkiego, pomnąc na biednych i nieszczęśliwych, zamek wysadził w powietrze.”

Pozostało nam wyjść z opuszczonych ruin na podmokłą łąkę. Wzdłuż strumyka rosły malownicze wierzby. Błotnista dróżka doprowadziła nas do miejsca, gdzie leżały uschnięte zeszłoroczne grube na 5 cm łodygi z kwiatostanów i wschodził Barszcz Sosnowskiego. Nasza Irenka kiedyś zachwycona urodą tej rośliny panoszącej się nad Opatówką zrobiła sobie nierozważnie bukiet. W domu odkryła swędzące, bolące bąble z którymi walczyła z miesiąc. Teraz Robert pokazując mięsiste, pomarszczone liście wychylające się z ziemi, ostrzegał przed zdradliwością jego olejków eterycznych. Jak radzi Wikipedia zwalczać tę roślinę trzeba systematycznie ścinając kwiatostany zanim nie utworzą się nasiona, lub wykopując liście z korzeniem na głębokość do 10cm. Ścięcie kwiatu spowoduje zamieranie rośliny, przed kwitnięciem rozrasta się z korzenia.

Szczęśliwie dotarliśmy do asfaltówki i wkrótce do sklepiku. Czas na ożywcze napoje i kupienie kiełbaski, jeśli ktoś nie miał. Mieliśmy za polami piękny widok na ruiny zamku. Na południowy- zachód prowadziła świeża asfaltowa droga. Nią mogliśmy wygodnie wrócić do samochodów. Ale była to dopiero połowa trasy. Spotkaliśmy zielony szlak, który odbił gdzieś w kierunku rzeczki Opatówki. My ruszyliśmy na południowy- wschód asfaltem, by później skręcić na dróżkę wzdłuż potoku i dalej ścieżką prowadzącą nad nim doszliśmy do miejsca naszego odpoczynku, starego kamieniołomu. Ognisko już wcześniej rozpalił Czesiu. Niełatwo było przejść obok rozlewiska ze skrzekiem żabim. Żaby wyskakiwały spod butów, ale już w najdalszym zakątku było ciepło, sucho i przytulnie. Otoczyły nas strome ściany kamienia żółto- pomarańczowego. Gdzieś w zakamarkach Robert wypatrzył nietoperza. Ostatnio prasa doniosła o tym, jak pożyteczne to stworzenia: „Jedna kolonia nietoperzy licząca 150 osobników i mieszkająca w Amerykańskim stanie Indiana zjada rocznie 1,3 mln. owadów. Dzięki temu rolnicy oszczędzają 23 mld. dolarów...

Wkrótce okazało się, że chociaż jest tylko jedna gitara, to trzech grajków. Posypały się życzenia co do piosenek turystycznych jakie chcielibyśmy usłyszeć. Tylko Kuba miał trochę przeforsowane struny głosowe, ale Tamara dzielnie go zastępowała, a Leszek dawał popis wirtuozerii gitarowej. Irenka skorzystała, żeby wręczyć odznaki tym, których nie było tydzień wcześniej. Temperatura powietrza była powyżej 20ºC, wręcz upał. Z chęcią ruszyliśmy w poszukiwaniu cienia, na południe wzdłuż naszego potoku, kolejnego dopływu Opatówki. Początkowo droga znikła wśród gęstych krzaków, które rwały ubrania, a my musieliśmy przeskakiwać z jednego grząskiego brzegu na drugi. Kilka razy groziło skąpanie się w zimnej wodzie. Ale w końcu otoczyły nas wysokie drzewa jaru. Na zboczu porośniętym bluszczem widać było doły jakby po pociskach z II wojny światowej. Przybywało zawilców, ale przylaszczek było jakby dużo mniej niż kilka lat temu. Zboczyliśmy do murowanego krzyża z napisem; „Julian i Petronela Dulebowie- 8 maja 1853r.”

Halina Rydzyk
Zdjęcia udostępnili: Ewa Idziniak, Stasia Uberman i Andrzej Bidas