Pogórze Dynowskie
Zespół ogrodowo- pałacowy w Zarzeczu k/ Przeworska Pruchnik - Patryja 438m
- Nienadowa Górna - Konik 356m - Dubiecko (15km)

18 lipiec 2010

Zapowiadał się kolejny bardzo upalny dzień. Mimo to w 24 osoby wyjechaliśmy o 6-tej rano w kierunku Przeworska. Po drodze Robert zawiadomił nas, że chce spełnić jedno ze swoich marzeń i odwiedzimy Zarzecze, ale nie to koło Niska, a nad rzeczką Mleczką za Przeworskiem. Byliśmy umówieni z panią, która zobowiązała się nas oprowadzić po pałacu Dzieduszyckich, gdzie jest muzeum od 2008 roku. Obiekt jest własnością gminy, ale potomkowie Dzieduszyckich mogą tu przebywać gościnnie przez uzgodniony w umowie czas. Jeszcze chleb weselny leżał na stole, jako ślad, że spóźniliśmy się o kilka godzin na wesele, które się tu odbywało. Magdalena z Dzieduszyckich Morska (1762- 1847) urzeczona pałacami jakie zwiedzała w Polsce i za granicą zrobiła szkic tego pałacu i parku. Jej talent artystyczny mogliśmy podziwiać też w postaci chmurek namalowanych własnoręcznie na suficie w pokojach słonecznym i deszczowym. Kolorowe szkice przedstawiające kolejne sale mogliśmy porównać ich wystrojem w rzeczywistości. Wnętrze wyglądało tak, jakby czas się zatrzymał. Ze ścian patrzyli na nas z obrazów olejnych dawni właściciele. W korytarzu rzędem wisiały fotografie kolejnych potomków rodu. Marmurowe kominki, kaflowe piece, stylowe meble, lustrzane ściany... Zachwyceni byliśmy okrągłą salą z drewnianym parkietem w okrągłej baszcie zbudowanej w stylu rzymskim. Właściwie jest to wierna kopia Świątyni Sybilli z Puław. Przy wyjściu oranżeria sięgająca 1 piętra ze szklaną ścianą, służąca teraz jako sala do tańca. Alejki w parku aktualnie były odnawiane, a woda w stawie spuszczona. Na kamieniu w parku informacja, że Władysław Hr. Dzieduszycki 1 kwietnia 1848 roku jako jeden z pierwszych zniósł pańszczyznę w Zarzeczu i we wszystkich swoich posiadłościach w Galicji. Odwiedziliśmy też kościół ufundowany przez Dzieduszyckich i podziwialiśmy przed nim wielki krzyż z rzeźbionych kłód drewnianych.

fot01 fot02

Kolejną atrakcją tej wycieczki był Pruchnik, wieś nad rzeczką Mleczką z dala od głównych szlaków drogowych, która zachowała kształt XIX wiekowego miasteczka. Pięknie wygląda z lotu ptaka otoczona wzgórzami. My podziwialiśmy drewniane chałupy przy rynku. Tu też zaczynał się żółty 15 km szlak prowadzący do Dubiecka. Początek szlaku prowadził przez wieś drogą asfaltową, gdzie oprócz ciekawych domów, mogliśmy podziwiać kapliczki.

Przed mostem na Mleczce od szosy odchodziła boczna droga w prawo, a z nią szlak. Za kościołem zgodnie z książeczką skręcił w lewo na wzgórza. Wspinaliśmy się drogą wśród pól ze złotymi kłosami zboża powyżej dachów domów, a wokół roztaczał się coraz rozleglejszy widok na Pogórze Dynowskie. Dopiero w krzakach pogubiliśmy się. Pozostało nam zejść za Robertem w dolinkę, gdzie przebiegała szutrówka. Szliśmy wg mapy, ale życzliwi tubylcy poinformowali nas, że szlak przebiega teraz w lesie i musimy do niego dojść skrótem, leśnymi drogami, obok kolorowej kapliczki. Podprowadzeni kawałek przez życzliwego gospodarza, w końcu doszliśmy do brzegu lasu i pod listowiem ujrzeliśmy żółty znak na drzewie, przy bocznej, zarośniętej pokrzywami drodze. Wysłaliśmy zwiady w poszukiwaniu dalszej trasy i odpoczęliśmy po forsownym marszu w cieniu drzew bez komarów.

fot03 fot04

Od Jurka dostaliśmy telefon, że czeka pod kapliczką. Ruszyliśmy polną drogą wśród wysokich traw i krzaków. Daleko na horyzoncie widzieliśmy kolejne góry. Kapliczka ustrojona była sztucznymi kwiatami. Nieopodal zza wysokich dzikich kwiatów wyłaniało się zapomniane domostwo. Znów weszliśmy w las, a ledwo widoczna ścieżka prowadziła na południowy zachód. Drzewa chroniły nas przed skwarem, a znaki co jakiś czas widoczne były na drzewach. Za to roślinność obwicie rosła na podmokłym terenie. Mijane jary uzmysławiały nam, że znajdujemy się w malowniczym źródlisku Mleczki. Jeszcze skok przez głęboki rów, dzięki pomocy Andrzeja, szczęśliwy i znaleźliśmy się na szutrówce. Wygodnie szliśmy obok mijanych jeziorek, zastanawiając się gdzie jesteśmy. Wkrótce doszliśmy do obozu baraków. Tu droga kończyła się. Znów znaki prowadziły słabo widoczną, pełną głębokich kałuż dróżką.

fot05 fot06

Na wzniesieniu wystającym ponad podmokły teren odpoczęliśmy. Soczysta zieleń traw i paproci wokół urzekała. Ptaki koncertowały wysoko w gałęziach. A tu trzeba iść dalej. Znów zaczęły się zagajniki, a droga lepiej widoczna zagradzana była powalonymi drzewami.

Kiedy spotkaliśmy zielony szlak, uwierzyliśmy, że już nie zbłądzimy. Był z nami jeszcze przy drzewie w które wrosły drogowskazy. Do Dubiecka jeszcze 7 km. Za polanką wyszliśmy na pola i widok na Nienadową urzekał. Ktoś nawet postawił tu ławeczkę, by go podziwiać. Szeroki trakt stromo prowadził w dół. Zbiegaliśmy wkrótce po betonowych płytach marząc o zimnej oranżadzie. Za drewnianym mostkiem, po którym z hukiem przejeżdżały samochody, niedaleko kościółka, był sklepik i właścicielka otworzyła go dla nas. Mogliśmy się ostudzić i odpocząć przed dalszym marszem. Szosą na południe jak po rozgrzanej patelni do krzyża. Tu szlak opuszczał malowniczą dolinę Kamienki, z kolorowymi ogródkami i poprowadził nas na środek czyjegoś podwórka. Wyraźnie zaznaczony na drzewie, za zabudowaniami wywiódł nas w wysoką po pas trawę. Nikt nie kosił tej drogi i dzięki tym, którzy udeptywali ścieżkę dla nas brnęliśmy stromo pod górę, a żar lał z nieba. Kościół z czerwonym dachem został daleko w dole. Nienadowa zachwycała otoczona górami. Za nią Patryja 438m, z polami i lasami, z której zeszliśmy niedawno. Przed nami mozolna wspinaczka na Górę Konik 356m.

fot07 fot08

Na grzbiecie zadbana chatka. Gospodyni pociesza nas, że dalej będzie lepiej, bo będziemy szli wśród drzew. Pola z bławatkami, złote kłosy zboża, wysokie kwitnące krwawniki i polne kwiaty wśród dorodnych traw. Na wschodzie coraz więcej chmur i to chyba grzmoty. Przyśpieszamy, by zdążyć przed burzą. Tymczasem wśród drzew dopadają nas muchy końskie, które tną tak niemiłosiernie, że z ran krew sączy się strużkami. Nawet Robert musiał przysiąść na chwilę zmęczony. Niósł w plecaku synka i teraz wyręczyła go Tamara. Ich córa Jasia dalej raźnie szła wśród wielkich traw. Grupa czekała na nas przy szczycie Końskim, ale nikt nie miał sił podejść kilka metrów w górę, by zobaczyć co widać z drugiej strony. Nareszcie droga zaczęła schodzić w dół. Była nadzieja, że zdążymy przed ulewą.

fot09 fot10

Pobiegliśmy w dół i wkrótce ujrzeliśmy dolinę i Dubiecko z parkiem i kościołem. Po kamieniach lekko zbiegaliśmy do miasteczka, widząc w dole wstążkę wijącego się Sanu.

fot11 fot12

Pozostało nam jeszcze obejrzeć pałac i park. Byliśmy tu przed laty, gdy rozpoczynano odnawianie, a park był zaniedbany. Teraz można tu przenocować, coś zjeść, pospacerować alejkami wśród wiekowych drzew. Przybył parking i platforma widokowa.

Byliśmy już bardzo zmęczeni. Czas na powrót i pożegnanie się z Ewą, która przyjechała z mężem nas zobaczyć. Piękne to pogórze. Miejscowości czekają na turystów, a szlaki zarastają niedoceniane za swój urok. A przecież dużo ciekawiej niż szutrówkami, jest wędrować zarośniętymi drogami i ścieżkami. Z dolin wspinać się na szczyty gór, by mieć rozległe widoki na pola, lasy i wsie. Szkoda tylko, że znaki szlaków są tak rzadko i trzeba doświadczonego turysty, by nie pogubić się w dolinkach i nie być zmuszonym wracać asfaltem, jak radzą miejscowi. Już w Dynowie krople deszczu spływały po szybach autobusu i wkrótce rozpadało się. Błyskawice rozcinały niebo, a fontanny wody wytryskiwały spod kół.

Halina Rydzyk