fot01

Witaj wiosno, czyli Korona czternasta

Na Pasmo Dobrzeszowskie pojechaliśmy 11 kwietnia, już w pełni wiosny. Na początku siąpiła jakby mżawka, ale potem mgły opadły i aż do końca mogliśmy cieszyć się pełnią słońca, urokami dobrzeszowskich pejzaży. A i ludzie w tej okolicy życzliwsi turystom. Kiedy bowiem sklepie, w Jóźwikowie zapytaliśmy pewną kobietę jak dojść do szlaku, ta nie dość, że nam to dokładnie wytłumaczyła, to jeszcze wyszła na schody dopowiadając szczegóły, a potem stała dłuższa chwilę jakby chcąc się upewnić czy dobry obraliśmy kierunek.

Krwawa partyzancka bitwa pod Gruszką
W Gruszce mijamy obelisk upamiętniający jedną z największych partyzanckich bitew z niemieckimi wojskami. We wrześniu 1944 roku Niemcy usiłowali zamknąć w kotle liczącą około 1500 partyzantów brygadę Armii Ludowej. Mieli oni przeciwko sobie liczące 5000 ludzi doborowe oddziały szturmowe Waffen SS, wspomagane przez czołgi i artylerię. Położenie partyzantów było tym trudniejsze, że znaleźli się w pierścieniu okrążenia o średnicy około 1000 metrów, na dodatek w niesprzyjającym obronie terenie. Niemcom częściowo udało się przełamać linię partyzanckiej obrony. Ale kiedy przystąpili do generalnego szturmu, partyzanci odpowiedzieli kontratakami. Po dwóch dniach zaciętych walk leśni AL wymknęli się z pierścienia obławy. Bitwa w okolicy Gruszki i Dobrzeszowa kosztowała Polaków 50 zabitych i 70 rannych. Straty Niemców były znacznie większe:200 zabitych i rannych, 4 czołgi, wóz pancerny. Ponadto partyzanccy możdzierzyści trafili w budynek, w którym stacjonował sztab niemieckie dowództwa akcji.

Noce Walpurgii na Dobrzeszowskiej?
Na Dobrzeszowską maszerujemy lasem jakby wziętym wprost ze stron „Puszczy Jodłowej” Żeromskiego – dostojne jodły spowite mgłą, zagajniki omszałych brzóz, przepastne jary, głazy porośnięte aksamitnej zieloności mchem. Szczyt jawi się jako owiane legendą uroczysko.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku archeologów zaintrygowały na Dobrzeszowskiej kamienie o charakterystycznych kształtach, wyraźnie ułożone w nieprzypadkowy sposób. Po oczyszczeniu szczytu góry z korzeni i zarośli archeologom ukazały się trzy kamienne kręgi (wewnętrzny 260 m średnicy, zewnętrzny 330 m, a ich wysokość mogła wynosić od 1,3 do 1,9 metra), z wielkim głazem usytuowanym pośrodku. Nieco poniżej, już poza kręgami, znajdował się inny kamień, którego charakterystyczne nacięcia mogą sugerować, że pełnił on rolę ofiarnego ołtarza. Archeolodzy odkryli również pozostałości po palonych ogniach - trzymetrowej grubości warstwę popiołów. Analizy archeoastronomiczne układu przerw w wałach oraz ognisk wskazują, że tworzą one linię wskazującą punkt wschodu słońca w dniu 1 maja. Ta data związana jest ze świętem Belanosa („Jasnego”, Świetlistego”), celtyckiego boga życia i śmierci, światła i oczyszczenia, a stanowiącego odpowiednik Appolina. Celtowie dzielili rok na część gorszą i zimną, tj. do końca kwietnia, i na lepszą, ciepłą, życiodajną, a zaczynającą się po 1 maju, kończącą ostatniego października. W wierzeniach germańskich noc z 31 kwietnia na 1 maja nosiła nazwę Nocy Walpurgii.

W kronikach świętokrzyskiego klasztoru znajduje się zapisek, o święcie obchodzonym przez okoliczną ludność w noc przełomu kwietnia i maja, oddawanym wtedy ofiarom Łysej Górze (czyli Ciemnej Górze, na której też istnieją rytualne kręgi). Jeżeli do tego dołączyć fakt, że na podobne kręgi natrafiono również na szczycie Sieniewskiej to można wysnuć wniosek, że w Górach Świętokrzyskich funkcjonowała „system” szczytów na, których odprawiano rytualne obrzędy. Podobne miejsca znane są w Polsce i Europie (Ślęża, Żdar, Castle Law).

Izotopowe badania popiołów na Dobrzeszowskiej wskazują, że to pogańskie sanktuarium funkcjonowało od połowy VIII wieku przez następne 200 lat. Kto nim władał – Celtowie, Wiślanie? Nie wiadomo. Na Dobrzeszowskiej nie znaleziono bowiem ani kawałka skorupy, narzędzia, które mogłyby pomóc w identyfikacji grupy kulturowej. To rzecz rzadko spotykana, gdyż tam gdzie bytują ludzie, archeolodzy na ogół natrafiają na bytowe „śmieci”. Przypuszczalnie więc na Dobrzeszowską wstęp mieli tylko wybrani (np. druidzi), do tego poddawani skrupulatnemu oczyszczaniu. Jedno jest pewne, że sanktuarium na tej górze musiało być przedsięwzięciem dobrze zorganizowanej i w miarę licznej społeczności. Jak obliczyli archeolodzy, oczyszczenie góry z korzeni, drzew, ułożenie kręgów (głazy do nich brano z zachodniego zbocza) wymagało wielu miesięcy pracy, kilkudziesięciu osób.

Dwa ogniska
Coś z tych prehistorycznych czarów musiało pozostać. I być może to za ich sprawą co nieco poplątały się nam ścieżki. Niby wszyscy schodziliśmy wyznaczonym szlakiem. Tymczasem w pewnym momencie okazało się, że wycieczka podzieliła się na dwie grupy, które straciły kontakt wzrokowy ze sobą i nie mogły się zejść. Nie pomogło nawoływania, pohukiwania, gwizdek użyty przez jednego z kolegów. Gdyby nie komórki pewnie długo jeszcze byśmy się nawzajem szukali po dobrzeszowskim lesie. A tak ustaliliśmy, że każda grupa robi swoje ognisko (pierwszy raz na Koronie mieliśmy dwa oddzielne biwaki), a potem spotykamy się na łące w Białej Glinie.

Stamtąd już wspólnie pomaszerowaliśmy do Kuźniak słynnych z dwóch rzeczy: Łośnej, będącej pierwowzorem Wiernej Rzeki, oraz ruin wielkiego hutniczego pieca. Łośna to faktycznie urokliwa rzeczka, a z Pieca pozostały jedynie resztki. Pod koniec XVIII wieku piec do wytopu rudy zbudowała rodzina Rodońskich, jako jeden z elementów huty „Jadwiga”. W Kuźniakach, zatrudniających około 70 robotników, rocznie wytapiano 1000 ton żelaza. Po stu latach z powodu wyczerpania się okolicznych zasobów rudy, hutę zamknięto, a piec w większej części rozebrano. Przez czas jakiś wykorzystując system kanałów, stawideł, w miejscu huty funkcjonował młyn wodny.

Miejscowa legenda głosi, że w dawnych czasach, na pobliskiej Perzowej Górze zbójcy gromadzili zrabowane skarby. Jak dotychczas nikt tych skarbów nie znalazł. Za to w jaskini na Perzowej można podziwiać kapliczkę świętej Rozalii.

Medale dla Karola
Nieczynny już o dawna kuźniacki piec posłużył nam jako miejsce ważnej uroczystości. Kolega Karol Adamów, to turystyczny weteran. Kompas postanowił go za to uhonorować. Jednak z Karolem jest taki kłopot, że zaraz po wyjściu a autobusu znika, maszerując sobie tylko znanymi ścieżkami. Pojawia się dopiero na koniec rajdu. Autobus to miejsce mało stosowne na honorowanie odznakami pieszego wiarusa. Takim sposobem trochę się tych zaległych medali Karolowi zebrało. Ruiny kuźniackiego pieca wprost idealnie się na taką uroczystość nadawały. Karol hurtowo dostał więc odznaki: Turysty Przyrodnika OTP popularna i brązowa, oraz GOT.

Udekorowawszy Karola, usatysfakcjonowani malowniczą wycieczką wsiadamy do autobusu. Pod Opatowem wjeżdżamy w aż czarną burzową chmurę. To pomruki tej burzy musieliśmy słyszeć podczas marszu do Kuźniak.

Kozicki Andrzej