Korona Gór Świętokrzyskich
Pasmo Brzechowskie i Grupa Otrocza 25.10.2009

Znikający szlak

Wędrując w ostatnią niedzielę października Pasmem Brzechowskim,  dwukrotnie na trasie Niestachów - Góra Zalasna (321 m) gubiliśmy prowadzący tamtędy niebieski szlak turystyczny. Istniejące na tym odcinku oznakowanie jest stare i mało czytelne, miejscami nie ma go nawet w ogóle. Wybierając się w tamte strony bezwzględnie należy się  wcześniej zaopatrzyć w kompas oraz dobrą mapę.

Położone  w Górach Świętokrzyskich, na południowy-zachód od Kielc, Pasmo Brzechowskie rozciąga się od rzeki Warkocz na zachodzie aż po dolinę Belnianki na wschodzie. Najwyższy jego szczyt - Góra Sikorza ma wysokość 361 m n.p.m.

Civitas Daleszycensis
Swoją niedzielną wycieczkę rozpoczynamy od króciutkiej  wizyty w Daleszycach. To niezwykle urokliwe miasteczko, położone przy starym szlaku komunikacyjnym Tarnów - Krzepice, po raz pierwszy z nazwy zostaje wymienione w dziele Jana Długosza  "Liber Beneficjorum". Jak podają źródła, początkowo istniała tu osada książęca, która z czasem za sprawą nadań królewskich  przekształciła się w wieś stanowiącą własność biskupów krakowskich.
W 1569 r. na mocy przywileju wydanego przez króla Zygmunta Augusta, Daleszyce otrzymują prawa miejskie oraz herb z  umieszczonymi na czerwonej tarczy literami "CD", będącymi skrótem łacińskich słów Civitas Daleszycensis, czyli Miasto Daleszyce.
W XVII i XVIII w. Daleszyce stanowiły niewielki ośrodek przemysłowy o znaczeniu lokalnym. Działały tu m.in. cegielnia, wapiennik, garbarnia, trzy młyny, a nawet fabryczka fajansów.
Od końca XVIII w., wraz z upaństwowieniem dóbr biskupów krakowskich, następuje stopniowy upadek miasta.
W 1869 r. za pomoc udzieloną uczestnikom powstania styczniowego Daleszyce zostają pozbawione praw miejskich i sprowadzone do rangi gminy osadowej.
Spalone w czasie II wojny światowej przez oddział "własowców" przestają praktycznie istnieć. Odbudowane po wojnie, w 2007 r. odzyskują prawa miejskie, a w chwili obecnej są siedzibą gminy.

Ciągle przebudowywana świątynia
Najważniejszym znajdującym się tu zabytkiem jest kościół parafialny pw. Św Michała Archanioła.
W 1229 r. - mówi Przewodnik po Ziemi Świętokrzyskiej, Marek Juszczyk - biskup krakowski Iwo Odrowąż funduje w Daleszycach kościół, który w pochodzących z tamtego okresu dokumentach ciągle wymieniany jest jako jednonawowa, kryta gontem świątynia, wybudowana w stylu romańskim.
Na początku XVI w. kościół ten zostaje nieco poszerzony, a kilkadziesiąt lat później prywatni fundatorzy dobudowują  po obu jego stronach dwie kaplice, dzięki czemu budowla przybiera kształt krzyża.
Najpoważniejsza jednak przebudowa - wyjaśnia przewodnik - zupełnie zmieniająca wygląd tego obiektu miała miejsce na początku ubiegłego stulecia i była dziełem znakomitego polskiego architekta Stefana Szyllera.
Niestety, w tym akurat przypadku całkowicie przebudowana świątynia do tego stopnia zmieniła swoją architekturę, że dzisiaj w jej bryle próżno się doszukiwać jakichkolwiek reliktów stylu romańskiego.
Wyposażenie kościoła jest późnobarokowe, a na szczególną uwagę zasługuje umieszczony w ołtarzu głównym  szesnastowieczny, słynący łaskami obraz Matki Bożej Szkaplerznej - dodaje na zakończenie przewodnik.

Dom z czerwonej cegły
W czasie krótkiego zwiedzania tego uroczego miasteczka naszą uwagę przykuwa okazały dwukondygnacyjny budynek z czerwonej cegły, stojący na rogu ulic Kościelnej i Głowackiego. Jak się okazuje jest to wybudowany w latach 1920-1921 Dom Ludowy. W okresie międzywojennym  budynek ten mieścił salę teatralną oraz ochronkę dla biednych dzieci. W jego progach gościł w 1925 r. w czasie inspekcji oddziałów II Dywizji Legionów Marszałek Józef Piłsudski .
Umieszczona na ścianie Domu Ludowego tablica głosi, iż kiedyś w tym miejscu znajdował się wzniesiony w 1597 r. zespół kościoła św. Ducha i szpitala dla ubogich. Kościół ten spłonął doszczętnie podczas pożaru miasteczka w 1801 r., natomiast drewniany budynek szpitala przetrwał aż do sierpnia 1944 r., kiedy to został zniszczony podczas pacyfikacji.

Przeprawa przez Warkocz
Właściwą, pieszą część naszej wycieczki rozpoczynamy w odległym o 3 km od Daleszyc Brzechowie. Stąd - według zapewnień naszych przewodników - prowadzi najkrótsze dojście do niebieskiego znakowanego szlaku turystycznego, który tego dnia ma nas jeszcze zaprowadzić przez Niestachów i Grupę Otrocza aż do Mójczy.
Wędrując najpierw obrzeżami podmokłej łąki, a następnie na przełaj niezbyt stromym stokiem, bez przeszkód osiągamy prowadzący przez Pasmo Brzechowskie szlak pieszy. Już po kilkunastu minutach docieramy na najwyższe wzniesienie tego pasma, Górę Sikorza (361 m). Jej wierzchołek oznacza niepozornie wyglądający stary betonowy słupek, a stromo opadające stoki porośnięte są przez charakterystyczny dla całego obszaru Gór Świętokrzyskich przepiękny bór jodłowo-bukowy. Podczas zejścia, w niższych partiach oraz zagłębieniach napotykamy lasy sosnowe. Ostrożnie stąpając po  rozmokłej ścieżce schodzimy w stronę przepływającego dołem niezwykle urokliwego strumyka.
Rzeczka ta nazywa się Warkocz - wyjaśnia Marek Juszczyk - i wraz z Lubrzanką, którą jeszcze dzisiaj przekroczymy w okolicach Zalasny Mójeckiej, stanowi prawy źródłowy ciek Czarnej Nidy. W pobliżu wsi Żerniki Czarna Nida łączy się z Białą Nidą, tworząc Nidę - dodaje na zakończenie.
Dalsze kontynuowanie wędrówki, zwłaszcza dla osób cierpiących na lęk wysokości, stanowi w tym miejscu nie lada problem. Jedyna bowiem możliwa przeprawa na drugą stronę rzeczki prowadzi po okrągłym drewnianym balu, przy pokonywaniu którego należy zachować szczególną ostrożność. Zimna kąpiel o tej porze roku do przyjemnych bowiem nie należy.
Niedaleko istniejącej obecnie przeprawy funkcjonował kiedyś młyn. Świadczą o tym resztki zrujnowanej niewielkiej zapory rzecznej, której pozostałości można oglądać tu do dnia dzisiejszego.

Zagubiony szlak
Po przekroczeniu rzeczki Warkocz wędrujemy dalej polną drogą obok istniejącego chyba tylko na mapie studenckiego pola biwakowego, by po chwili dotrzeć do pierwszych zabudowań wioski Niestachów. W miejscowości tej od sezonu 2007/2008 działa ośrodek narciarski na Górze Otrocz (372 m).
W Niestachowie po raz pierwszy - i jak się później okazało - nie ostatni tego dnia, zbaczamy z wyznaczonego szlaku. Skręcamy z głównej szosy w prawo, tak jak wskazuje nam mapa, ale czynimy to najprawdopodobniej o jedno skrzyżowanie za daleko. Wędrując na przełaj przez łąki i zaorane pola za wszelką cenę próbujemy odnaleźć właściwą drogę. Zmęczeni błądzeniem, zatrzymujemy się na krótki odpoczynek na niewielkiej leśnej polanie. W tym czasie nasz przewodnik po cichu znika wśród drzew, udając się na  poszukiwanie niebieskiego znakowanego szlaku. Po chwili okazuje się, że swój postój urządziliśmy w bliskim jego sąsiedztwie. Posileni i wypoczęci, tryskając humorem, ochoczo ruszamy w dalszą drogę. Radość spowodowana odnalezieniem zgubionego wcześniej szlaku  nie trwa jednak długo. Już przy schodzeniu z Otrocza niebieskie oznakowanie nagle się urywa, a my ponownie gubimy trasę w plątaninie rozchodzących się we wszystkich kierunkach górskich ścieżek. Kto wie jak długo przyszłoby nam bładzić gdybyśmy nie mieli ze sobą niezawodnego w takich przypadkach, niewielkiego przyrządu, jakim jest kompas.
W ten sposób nie da się wędrować - narzeka idąca obok mnie koleżanka. A inni uczestnicy wycieczki głośno zadają pytanie, dlaczego kielecki oddział PTTK ustanawiając odznakę "Korona Gór Świętokrzyskich" nie zadbał w należyty sposób o właściwe  oznakowanie tej trasy?
Klnąc i złorzecząc na czym świat stoi, pokonujemy niezwykle błotnistą, gęsto usianą kałużami, a w dodatku niemiłosiernie rozjeżdżoną przez pojazdy crossowe leśną drogę. Utytłani od stóp do głów w błocku stajemy w końcu nad brzegiem rzeki Lubrzanki. Pojedynczo, z trudem pokonując drżenie kolan, przeprawiamy się na drugi jej brzeg po dwóch spiętych ze sobą metalowymi klamrami betonowych słupach trakcyjnych. Wędrując następnie wzdłuż silnie w tym miejscu meandrującej rzeki docieramy do niewielkiej uroczej polanki, na której rozpalamy ognisko i pieczemy kiełbaski. Według zapewnień prowadzącego wycieczkę przewodnika, do oczekującego na nasz powrót w Mójczy autokaru powinniśmy dotrzeć w ciągu niespełna 40 minut.

Droga Krzyżowa
Wymalowane niebieską farbą znaki pojawiają się ponownie na sosnach rosnących u podnóża Góry Zalasna (321 m). Radość spowodowaną ich odnalezieniem mąci jednak nieco widok prowadzącego na szczyt tego wzniesienia stromego podejścia. O tej porze zmęczenie daje się już wszystkim we znaki. Ciężko dysząc, powoli, aczkolwiek nieustępliwie wspinamy się na wierzchołek góry. Mało kto już nawet zwraca uwagę na rozstawione wzdłuż trasy  drewniane krzyże, oznaczające poszczególne stacje Drogi Krzyżowej. Toż to istna Golgota - mówi, z trudem łapiąc powietrze, jedna z uczestniczek wyprawy. Następna taka wycieczka chyba dopiero za rok - odgraża się już w autokarze, wędrująca dziś z nami po raz pierwszy, młoda dziewczyna. Nikt jednak nie bierze jej słów na poważnie. Turystyka piesza wciąga jak narkotyk. Ten kto raz jej zasmakował, zawsze już będzie wracał na szlak.

Andrzej Bidas