Pogórze Dynowskie

22-26 lipiec 2009

22.07.09- środa: Dubiecko- Wybrzeże- G. Łubienka 449m- Słonne- Łączki- Podtopole-Dylągowa- Sielnica- G. Pawłokoma- Pawłokoma- Bartkówka- Dynów. ...23km.

23.07.09- czwartek: Nienadowa Dolna i Górna- Maleńska- Hucisko Nienadowa- Działy- 400m- Kolcunek- Widne- Zapotok- Huta Drohobycka- Drohobyczka- Wielkie Pole- Kosztowa- Kalwaria- Laskówka- Skawiska- Chodorówka- Bachórz............................29km.

24.07.09- piątek: Wysoka- 390m- Futoma- 392m- Matulnik- Rezerwat „Mójka” – Kamień Diabelski- Wyręby- Zagrody- Ulanica- Wysoka......................21km

25.07.09- sobota: Dynów- Przejazd Wąskotorówką do Jawornik Polski- Szklary- Przekopy- 350m- Harta Dolna- Wysoka..............................................................12km

26.07.09- niedziela: Borek Stary, Łańcut- storczykarnia.

Do Dynowa jeździliśmy wąskotorówką kilkakrotnie. Mnie marzyło się zwiedzić malownicze okolice przełomu Sanu wokół Dynowa.  San przepływa obok Stalowej Woli. Byliśmy u źródeł Sanu w Bieszczadach pierwszy raz z Jędrusiem. Widzieliśmy jego kamienne przełomy niedaleko Otrytu. Wijące się koryto przed Krasiczynem zagrodziło nam ścieżkę, gdy wybraliśmy się w przemyskie przed laty rowerami z Andrzejem Walochą. Robert pokazał nam odbudowywany dworek w Dubiecku i jego zapuszczony park przed laty.

Nieśmiało Karol rzucił w środę hasło, że jedziemy do Dynowa za tydzień. Jurek poprosił o kupienie mapy wydanej przez Związek Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego utworzonego w 1996 roku. Ewa zaproponowała nocleg na poddaszu, Karol dysponował samochodem, więc pojechaliśmy, by w trójkę odkryć Pogórze Dynowskie. Po drodze wstąpiliśmy do Borku Starego z cudowną wodą źródlaną. Szklary objechaliśmy obwodnicą, na którą trzeba było się wspiąć serpentynami i później zjechać obok najdłuższego tunelu kolejowego wąskotorówki prowadzącego do Jawornika Polskiego.

1 dzień. Trasa już była opracowana przez Ewę. Pozostawiliśmy samochód w Dynowie i podjechaliśmy kursowym autobusem do Dubiecka. Weszliśmy do parku okazałą bramą i ujrzeliśmy odnowiony budynek, dróżki wyłożone cegiełkami, zadbany park. Po obejrzeniu kościółka, obok cerkwi skręciliśmy w asfaltową drogę ku Wybrzeżu. Kiedy oddaliliśmy się od miasta ponad kilometr, ujrzeliśmy przy dróżce informację o dofinansowaniu z UE.

foto1foto2

W 75% Unia Europejska dofinansowała obiekty ruchu turystycznego w Wybrzeżu i Słonnem. Między innymi kładki nad rzeką umożliwiające przedostanie się na drugą stronę Sanu, gdy prom nieczynny z powodu niskiego stanu wody. Kiedy zostawiliśmy za  sobą ścieżki do „Rezerwatu Broduszurki”- 2,6km i „Rezerwatu Kozigarb”- 6km, wybierając czerwonobiały  szlak do Słonnego- 9,7km szybko doszliśmy  do Sanu. Z wody wystawały wielkie biało kremowe  głazy. Słońce przypiekało, upał kusił by ostudzić się w wodzie, ale mieliśmy ambitny plan, a woda była mętna. Szutrówką weszliśmy w las szukając znaków na drzewach. Dopiero po dłuższym marszu wyszedł do nas szlak zarośniętą ścieżką. Odtąd szło nam się pewnie wąwozami w kierunku Góry Łubienki 449m. Zaczęła się łąka i poszliśmy prosto w trawie wysokiej po pachy. Znaków nie było, a my doszliśmy do drogi którą zaczęto budować, ale jej gładką piaszczystą nawierzchnię zdążyła porosnąć trawa. Kompas wskazywał, że idziemy już w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Trzeba było wracać do miejsca, gdzie ostatnio widzieliśmy kwadrat biało czerwony. Jeżyny drapały niemiłosiernie, przez kolejne pół godziny powrotu. Okazało się, że trzeba było skręcić w prawo. Ujrzeliśmy kwieciste łąki z widokiem na dalekie górki. Minęliśmy zapomnianą kamienną kapliczkę i odpoczęliśmy na ławce przy schronie turystycznym dawnej wsi Połchowa. „ Kamienne kapliczki, stare drzewa owocowe, gdzieniegdzie wyłaniające się na skraju lasu podziemne piwnice i cembrowiny to pozostałości po zabudowaniach...” Wokół nas nie wykoszona trawa na polu namiotowym. Cudowne powietrze rześkie, pachnące żywicą rozleniwiało.

W lesie minęliśmy samotny krzyż, a w głębokich kałużach na drodze stała ciemna woda. Tu brał początek Czarny Potok. Musieliśmy pilnować się i kilka razy zawracać w poszukiwaniu znaków na drzewach. Dzięki temu wyszliśmy w końcu z ciemnego lasu na łąki. Do Piątkowa z cerkwią ponad 2 km. Musieliśmy z żalem podjąć decyzję powrotu w kierunku Słonnego. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Do drugiego rozdroża na Piątkową prowadziła nas wąska ścieżka, ledwo widoczna wśród mchu i trawy, w cieniu wysokich drzew. Było dziko i strasznie. Okolica odludna. Dopiero schodząc do Słonnego ujrzeliśmy mało uczęszczaną drogę i dzięki znakom bezpiecznie dotarliśmy do kolejnej kładki nad Sanem. Krótka chwila na odpoczynek i chodniczkiem wyszliśmy na drogę asfaltową wychodzącą ze wsi Łączki. Zostawiliśmy za sobą wioskę z pokojami dla turystów i wyszliśmy na płaskowyż porośnięty zbożem. Wokół pola, a na horyzoncie las i żadnych znaków szlaku. Było zbyt późno, by go szukać. Karol uparł się dotrzeć do wsi Pawłokoma, by zobaczyć pomniki upamiętniające zamordowanych. Odpoczęliśmy przy kapliczce w cieniu dzikiej cześni delektując się słodyczą przejrzałych owoców.

foto3foto4

Pod błękitnym niebem źdźbła pszenicy, żyta, owsa, jęczmienia na polach złociły się w promieniach zachodzącego słońca. Daleko na południe widzieliśmy góry za doliną Sanu. Przyśpieszaliśmy nie wiedząc, gdzie nas droga doprowadzi. Coraz więcej traktorów, krowy w sadzie i pastuch, który poinformował nas, że dochodzimy do Dylągowej. Szosę widzieliśmy w dole, ale musieliśmy iść za drogą i ucieszyliśmy się, że zaczyna się Sielnica, a za kapliczką możemy wejść na Górę Pawłokoma i drogą polną dojdziemy do pomnika. Na szczęście udało nam się kupić mleka krowiego i wzmocnić się przed dalszym marszem. Teraz to był spacer wśród pól, twardą drogą do kapliczki ukrytej pod wiekowym drzewem i dalej do wsi za zagajnikiem. Słońce zaszło, gdy doszliśmy do Pawłokomej.

foto5foto6

Akurat zamknięto sklep, a miejscowy popijając piwko oferował się nas podwieźć do Dynowa. Wyciągnęliśmy kanapki w cieniu cmentarnych drzew i po obejściu kościoła ruszyliśmy szosą obok Góry Winnicy. Wyciągnęłam latarkę i oświetlałam nas, gdy mijały nas pojazdy, bo zmrok zapadał szybko. Dopiero na moście latarnie i chodnik ułatwiły nam marsz. Samochodem szybko i bezpiecznie dotarliśmy do domku Ewy. Nawet nie byliśmy głodni. Od razu poszliśmy spać. Noc była ciepła i Karol rozłożył fotele w samochodzie. Ja po skrzypiącej drabinie weszłam na przytulny strych. Przeszliśmy spacerkiem 23km.

2 dzień. Kapuśniak dochodził na piecu, gdy postanowiliśmy ruszyć na kolejną trasę. Tym razem samochód zostawiliśmy w Bachorzu niedaleko murowanego kościółka. Centrum Dubiecka już znaliśmy, więc zamiast iść żółtym szlakiem postanowiliśmy dojechać PKS-em do Nienadowej Dolnej. Ewa darowała nam cerkiew w Piątkowej, ale za to chciała iść asfaltem, by móc sfotografować jak najwięcej kapliczek i kościółków. Czekało nas kilka kilometrów marszu wśród domów w upale, ale co się nie robi dla koleżanki. Mnie kusiły boczne wąwozy, a Karol znalazł parasol, by chronić się przed ostrym słońcem.

foto7foto8

Dopiero w Hucisku ochłodzeni lodami zboczyliśmy w lewo ku porośniętej zbożami wyżynie. Droga wspinała się wśród drzew i chat, a za nami roztaczał się coraz rozleglejszy i kolorowy widok. Minęliśmy budynek, gdzie odbywały się wiejskie potańcówki i doszliśmy do kapliczki na grzbiecie. Żółty szlak gdzieś nam po drodze mignął i uciekł, a nam pozostało iść na północny-zachód licząc na to, że spotkamy zielony szlak. Tutaj zatrzymywały się pewnie samochody, gdy turyści chcieli pochodzić po lesie, bo dalsza droga była wyraźna. Szło się wygodnie, lekko pod górę. Wśród modrzewi znaleźliśmy zadbany grób.

foto9foto10

Leśna droga wyprowadziła nas na bezkresne łąki otoczone młodniakami. Karol próbował posilić się na ambonie, ale wypłoszyły go szerszenie. Wrócił jednak po parasolkę i kanapki  zjedliśmy w cieniu drzew. Dalej przez łąkę trzeba było się przedzierać w trawie z trudem rozpoznając jak prowadzi droga. Miejscami wątpiliśmy, czy ktoś tędy chodził. Ale kompas utwierdzał, że kierunek trzymamy. Za kolejną wodną przeprawą i kępą jeżyn ujrzeliśmy szutrówkę, a wkrótce zielone znaki na drzewach. Kapliczka stała w miejscu skąd roztaczał się widok aż po daleki horyzont. Nareszcie byliśmy na szlaku po kilku godzinach marszu.

Słońce wysoko było na niebie, a my raźnie ruszyliśmy na zachód wzdłuż granicy lasu. Wkrótce weszliśmy między domostwa. Mały piesek wyskoczył na drogę. Znów cześnie zatrzymały Karola na dłużej. Mijaliśmy kolejne drzewa ze znakami, zapomniane młodniki, krzaki żarnowca w cieniu dąbków i znów pola. Dwa razy zawracaliśmy, bo nie mogliśmy znaleźć znaków. Teraz wiem, że trzeba było iść dalej chociaż droga skręcała na drugą stronę góry. Nie chcieliśmy ryzykować, i skręciliśmy w lewo. Wygodnie zbiegało się w dół wzdłuż jaru, i coraz bardziej odchodziliśmy od kierunku marszu. Przy kolejnych zabudowaniach odbiliśmy w prawo ledwo widoczną ścieżką. Martwiliśmy się, żeby się nie skończyła. Nie chcieliśmy wracać. Iść w dół, byle bliżej doliny. Kiedy zwątpiliśmy myśląc, że przy domu na uboczu będzie koniec drogi, okazało się, że tam właśnie nawieźli kamienie na nową szutrówkę. Byliśmy uratowani. Jak na skrzydłach zbiegaliśmy w dół do wsi. Drohobyczka zachwyciła nas malowidłami wewnątrz kościoła. Tylko starsza kobieta pamiętała drogę przez góry do następnej wsi. Młodzi umieli trafić tylko samochodami. Kto teraz chodzi pieszo? Znów wspięliśmy się na kolejne wzniesienie. Za ostatnimi chałupami trawa zarastała trakt, chociaż, gdy doszliśmy do lasu droga była wyraźniejsza. Tylko pies przywitał nas w domostwie na odludziu. W polach pracowano. Zaczynały się żniwa. Dzięki temu dziadek w czerwonym samochodzie pokierował nas na ledwo widoczną ścieżkę przy kapliczce. Znów byliśmy na właściwym szlaku znanym tylko starszym ludziom. (Pamiętam jak mama opowiadała nam, jak nosiła kilkanaście kilometrów przez lasy masło, jaja, ser na targ z Łążku do Rozwadowa. Już wtedy zaczęłam przemyśliwać, jak fajnie byłoby chodzić daleko od szos po bezdrożach.)  Teraz wśród tych gór i pagórków poczułam się z dala od cywilizacji i szlaków turystycznych. Słońce zachodziło, a my znaleźliśmy się z mrocznej dolince z olbrzymimi liśćmi łopianu i chmarą komarów. Szybko oddaliliśmy się od strumyka i ujrzeliśmy wieś Kosztową. Gdybyśmy dotarli do Laskówki za kolejną górą, to może znaleźlibyśmy zielony szlak znów. Tymczasem idąc przez wieś w poszukiwaniu drogi odbijającej w pola, trafiliśmy na gospodarzy, którzy uraczyli nas mlekiem słodkim i kwaśnym, a nawet jaja się znalazły. Zaczęły się wspominki babć, jak to było w czasie wojny. Z żalem się rozstawaliśmy, ale za to pokazano nam prywatną drogę dopiero co wykoszoną, która wyprowadziła nas nad strumykiem na dziką łąkę, którą kosił traktorem młody chłopak.

foto11foto12

Znów miał nam kto pokazać dalszą drogę. Trzeba było się śpieszyć, bo kończył się dzień. Już wiedzieliśmy, że będzie trzeba skracać. W Laskówce asfaltem doszliśmy na dróżkę prowadzącą w pola, by nimi dojść do Bachorza. Kolejny gościniec wyprowadził nas pod zabudowania i zrozumieliśmy, że słońce zaszło i robi się szaro. Ominęliśmy zabudowania wzdłuż płotu i zawróciliśmy w kierunku asfaltu zapomnianą drogą coraz trudniej widoczną. Karol próbował polami iść w dół na przełaj, ale dał się zawrócić. Znów skręt z prawo i w dół. Ciemno było, gdy weszliśmy w głęboki wąwóz. Latarka przydała się i bezpiecznie doszliśmy do asfaltu. Jeszcze ponad godzinę maszerowaliśmy głównymi szosami, by dojść do samochodu. Znów byliśmy najedzeni powietrzem, słońcem i mlekiem. Nawet nie zdążyliśmy popatrzeć na gwiazdy, gdy smacznie zasnęliśmy. A kapuśniak czekał, aż zgłodniejemy. Przeszliśmy tego dnia aż 29km.

3 dzień. Zaczęliśmy od zwiedzenia zakątków Ewci. Prywatnego źródełka, jarów, zagajników i przy okazji nazbieraliśmy grzybów. Głębokim jarem, przecinką, przez kartofliska, jeżyny wyszliśmy na drogę prowadzącą grzbietem góry z Wysokiej do innej Piątkowej. Na polach rosło zboże różnej wysokości. Białe obłoki malowniczo wyglądały na niebieskim niebie. Wokół góry i dolinki z ukrytymi domkami. Ominęliśmy jar i lasem wyszliśmy na bezkresne pola. Kosili łąkę i powiedzieli nam jak dojść do Futomy obok murowanej kapliczki. Naszym celem był rezerwat, który znała Ewa. Tylko mieliśmy tam dotrzeć pieszo. Odwiedziliśmy kościół świeżo odnowiony na górce. Miedzy zabudowaniami weszliśmy w pola. Wąwóz wznosił się coraz wyżej (392m) odsłaniając widok na wioskę.

foto13foto14

Za lasem okazało się, że droga wznosi się polami, a my musimy odbić w prawo. Fajnie się szło w świerkowym lesie. Coraz więcej mrocznych wąwozów. Już czuliśmy wilgoć doliny Mójki i droga skończyła się na podmokłej łące. Ścieżka doprowadziła nas wprawdzie do potoku, ale tylko po to by zobaczyć żeremie bobrów i rozlewisko. Otaczały nas wielkie liście łopianów. Wróciliśmy na strome zbocze jaru i idąc z biegiem potoku próbowaliśmy znaleźć możliwość przejścia na drugą stronę. Słyszeliśmy ludzi, jadące samochody i czuliśmy się bezradni na wąskiej ścieżce. Pokrzywy parzyły, gdy poszliśmy jakimś ledwo widocznym śladem w dolinkę. Udało się, bo ktoś wykosił zarośla i zrobił kładkę. Po ponad godzinie w dziczy z ulgą ujrzeliśmy dom i dwie sympatyczne babcie.

foto15foto16

Byliśmy u celu. Przed nami brama prowadząca do Doliny Rezerwatu „Mójka”. Bobry zamieniły dolinę  w rozlewisko przez które prowadzi krótszy pomarańczowy „Szlak Bobra”. Dłuższy „Szlak Jelenia” bukowym lasem wiedzie do Diabelskiego Kamienia. Odpoczęliśmy przy tarasie widokowym. Prowadziły nas kwadraciki biało-żółte na pniach drzew. Masę dróg krzyżowało się w lesie, ale szło się łatwo. Dopiero na górkach, gdzie turyści nie docierają mieliśmy kilka razy problem z ustaleniem kierunku marszu. Późno było, gdy wyszliśmy na granicę lasu. Polami doszliśmy do asfaltu obiecując sobie szybko go nie opuszczać.

foto17foto18

Za kolejnym zakrętem doszliśmy do Ulanicy schowanej w dolince. W promieniach zachodzącego słońca widzieliśmy wysoko na górze trakt obsadzony owocowymi drzewami. Sprzedano nam mleko, a nawet biały pyszny ser. Wzbudziliśmy sensację we wsi. Pozostało nam wrócić polami do Wysokiej już o zmierzchu. Dobrze, że Ewa znała drogę, ale w lesie latarka była niezbędna. Wyszliśmy niedaleko źródełka obok domku. Na granatowym niebie świeciły niezliczone gwiazdy. Tego dnia  przeszliśmy tylko 21km.

4 dzień. Pozostało nam przejść się spokojnie po Dynowie i przejechać wąskotorówką do Jawornika. Troszkę padało, ale zanim wsiedliśmy do wagoników, rozpogodziło się. Kolejka kołysała się na wysokim nasypie. Zakręcała ostro obok wzgórza, którym mieliśmy zejść przedwczoraj, gdybyśmy nie zgubili znaków. W końcu wjechaliśmy w tunel i przez długie minuty trwaliśmy w ciemnościach rozświetlanych tylko przez lampy błyskowe aparatów fotograficznych. Z Karolem postanowiliśmy wrócić piechotą na skróty.

foto19foto20

Musieliśmy szosą dojść do wsi Szklary, a piękne widoki na dolinki zachwycały nas. Młodzieniec wskazał nam ścieżkę prowadzącą w pola, by skrótem dojść do sąsiedniej wsi za pagórem. Wkrótce jednak okazało się że łąki i drogi porasta wysoka trawa i jeszcze zaczęło padać. Nic to dla nas. Ruszyliśmy kierując się kompasem i wyczuciem. Dalej już były ślady ludzi a deszcz przestał padać, tylko trzeba było wracać najkrótszą trasą. Za Przykopami mokrą zieloną łąką doszliśmy do tartaku i za kapliczką w sadzie odkryliśmy zabytkowy, drewniany dom. Nie udało się przejść przez jar i musieliśmy wejść w las, by uważnie wypatrując śladów, szeroko obejść źródlisko kolejnego potoku . Mapa przydała się. Dopiero, gdy leśny dukt za bardzo odbił od naszego kierunku wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Karola prawie całego skrywała trawa, ale już widzieliśmy Hartę, więc dzielnie podążałam za nim.

foto21foto22

W kościele skończył się chrzest, a na nas patrzono jak na zjawy, bo nikt nie chodził tą drogą. Znów starsza pani pokazała nam skrót do kładki nad rzeczką Hartą i wkrótce szutrówką opuszczaliśmy malowniczą dolinkę kolejnym, przeciwległym zboczem. Nareszcie mogliśmy usiąść w zaciszu, bo wiał wiatr, chociaż już nie padało. Musieliśmy się śpieszyć, a nie byliśmy pewni, czy droga doprowadzi nas w pobliże Wysokiej. Udało się. Za zagajnikiem wyszliśmy na asfaltówkę, gdy słońce już zachodziło. Było naprawdę dziko i niesamowicie, ale warto czasami tak się powłóczyć z dala od utartych szlaków pełnych turystów. Marzyliśmy tylko o tym, by mieszkańcom tych malowniczych dolinek przybyło pomysłów na krótsze szlaki, lepiej widoczne. (A można, o czym mogłam się przekonać we wrześniu wędrując po Beskidzie Małym z Krzeszowa na Leskowiec. )   To był ostatni dzień naszych włóczęg z Ewą. Następnego dnia musieliśmy wracać, a z nami gar kapuśniaku. Nie było czasu żeby go zjeść. Krowie mleko świeżutkie wystarczało za wszystkie specjały. Było 12km.

foto23foto24

5 dzień. Zaczęliśmy od wsi Borek Stary, gdzie ksiądz poświęcił samochody, a my zakosztowaliśmy jeszcze cudownej wody źródlanej. Od dawna marzyłam odwiedzić w Łańcucie storczykarnię. Oglądałam o niej film w internecie. Udało nam się dotrzeć do parku przed ulewą. Storczyki były kolorowe i różnorodne. Godny polecenia jest placyk przy kawiarence z lodami miodowymi i obrazami. A wokół kwitną róże, w wodzie pływają kolorowe lilie wodne. Na pałac nie było czasu i kolejka długa. Stalowa Wola czekała.

foto25foto26

foto27foto28

Szkoda, że nie doszła do skutku wycieczka planowana przez Jurka Sapę. Myślę, że nasza wyprawa zachęci innych, by odwiedzali ten malowniczy zakątek Polski dotąd turystycznie nie doceniany. My na pewno tam wrócimy do zarośniętych trawą bezdroży i życzliwych turystom ludzi, którzy mieli dla nas strawę za skromną opłatą i życzliwe wskazówki. Przeszliśmy przez cztery dni aż 85km nie śpiesząc się. Mieliśmy czas na zachwyt pogórzem, robienie zdjęć, cieszenie się ulotną chwilą upalnego lata pełnego kolorów, zapachów i odgłosów przyrody.
Halina Rydzyk