Beskid Niski

26 – 28 czerwiec 2009

Moja kolejna wędrówka z Kompasem czyli jak zdobywaliśmy Beskid Niski.

Beskid Niski jest największym pod względem zajmowanej powierzchni obszarem górskim w Polsce. Jak sama nazwa wskazuje nie są to góry zbyt wysokie, a wierzchołki szczytów rzadko  posiadają walory widokowe. Nie oznacza to jednak, że brakuje tu uroczych miejsc, które poruszają serca wędrowców wrażliwych na piękno natury. Można tu znaleźć zarówno dziką przyrodę, zabytki kultury łemkowskiej jak i ślady jakie pozostawiła na tych terenach po sobie I i II wojna światowa. Krótko pisząc jest to kawał pięknej Polski, którą po prostu trzeba zobaczyć.

Kogo jak kogo ale nas na wycieczkę w góry nie trzeba namawiać. Zebraliśmy fajną, 19 osobową paczkę i pod patronatem „Kompasu” przez dwa dni podziwialiśmy walory wschodniej części tego pasma. Zatrzymaliśmy się w schronisku szkolnym w  Wisłoku Wielkim,  jednej z najstarszych wsi na terenie Beskidu Niskiego. Przyjechaliśmy w piątek wieczorem. Następnego dnia kierowca busa odwiózł nas do Komańczy i tam rozpoczęliśmy naszą pierwszą wędrówkę. Kto czuł się na siłach ten ruszył na zaplanowaną trasę: Komańcza Letnisko –Fajtyska – Kamień (717m) - Tokarnia (778m) –Przeł. Pod Tokarnią (720m) – Wisłok Wielki. Druga część grupy postanowiła wrócić do Wisłoka główną drogą. W tym miejscu wypada wspomnieć kilka słów o pogodzie ponieważ w znacznym stopniu przyczyniła się ona do wrażeń jakie wywieźliśmy z tej wycieczki. Generalnie, wbrew pozorom i prognozom pogody,  aura nam sprzyjała i była, lepsza niż można się było spodziewać. Po wczorajszej wieczornej ulewie i dzisiejszym porannym kapuśniaczku niebo się wypogodziło, a chmury ustąpiły miejsca słonku, które towarzyszyło nam przez znaczną cześć dnia. Szkoda tylko, że nie było dla nas łaskawe do końca…, ale o tym może później.
Piotr na Wahalowskim Wierchu (666m)img2Idąc dróżką Prymasa Tysiąclecia, doszliśmy do schroniska PTTK w Komańczy, podbiliśmy książeczki   po czym ruszyliśmy w górę szlakiem koloru czerwonego. Droga wiodła łagodnie pod górę przez las. Jedyną trudność sprawiały nam pojawiające się co jakiś czas błotniste odcinki szlaku, wymuszając na nas poszukiwanie dogodnego przejścia (jak się później okazało był to jednak dopiero przedsmak tego co czekało nas w drugiej części dnia). Spacer przez las nie trwał długo i wkrótce wyszliśmy na rozległą beskidzką łąkę. Równocześnie otworzył nam się wspaniały widok na Beskid Niski i Bieszczady. W towarzystwie wesoło ćwierkających skowronków  zmierzaliśmy w kierunku Wahalowskiego Wierchu (666m). Im bliżej szczytu tym coraz wyraźniej widać było złożone na nim sterty starej słomy, na których rysowała się sylwetka wędrowca. Po przejściu kilkudziesięciu metrów ów wędrowiec okazał się naszym Piotrusiem, który samotnie wyruszył na szlak przed nami. Doszedłszy na szczyt wdrapał się na górę słomy i w kontemplacyjnej pozie oczekiwał na resztę grupy. Trzeba  mu przyznać, że nie mógł wybrać lepszego miejsca na odpoczynek. Chętnie posiedzielibyśmy tam dłużej ale świadomość drogi, którą mieliśmy jeszcze do przejścia kazała nam ruszać dalej. Po małym zamieszaniu związanym z odmiennym przebiegiem tego samego szlaku na dwóch różnych mapach wstępujemy na właściwą drogę i zmierzamy w kierunku Kamienia(717m). Widok dokoła jest wspaniały. Spacerując przez łąkę odrabiamy lekcję z botaniki. Pod okiem Roberta oglądamy otaczające nas rośliny, a wśród nich między innymi podkolan biały, niezapominajki, kozibród łąkowy, dzwonki, ostrożeń bagienny, driakiew i łopian. W tej sympatycznej atmosferze znowu schodzimy do lasu, mijamy Fajtyskę i wkrótce po tym docieramy do wychodni skalnych na grzbiecie Kamienia. Znowu robimy krótką przerwę, którą tym razem wykorzystujemy przede wszystkim na obfotografowanie znajdujących się tutaj skałek. Po przerwie schodzimy w dół w kierunku nieistniejącej wsi łemkowskiej Przybyszów. O tym, że kiedyś mieszkali tu ludzie Przy kapliczce przed Przybyszowemimg3może świadczyć jedynie przydrożny krzyż łemkowski i kilka nie pasujących do ogólnego krajobrazu drzew owocowych. Zgodnie z mapą przed Karlikowem szlak bierze ostry zakręt w lewo. W miejscu, w którym mało kto się tego spodziewał wkroczyliśmy na odcinek trasy, którym od dawna nikt nie szedł. Wśród wysokich traw nie widać śladu ścieżki, są za to znaki na drzewie. Aż trudno uwierzyć że poruszamy się głównym szlakiem beskidzkim. Rozpoczęliśmy krótkie ale strome podejście na Tokarnię(778m). Z każdym krokiem rozpościerały się przed nami coraz ładniejsze widoki, jak choćby ten na Szeroki Łan (688 m) z karlikowskim wyciągiem narciarskim. Po dojściu na szczyt rozłożyliśmy się koło wieży przekaźnikowej i wpatrzeni  w panoramę Pogórza Bukowskiego dojadaliśmy resztki zapasów. W obawie przed pogorszeniem pogody skróciliśmy odpoczynek i o godz. 15.40 ruszyliśmy na dół w kierunku Przełęczy pod Tokarnią, a stamtąd żółtym szlakiem w kierunku Wisłoka. Wydawało się że przed nami ostatnia prosta. Tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła odmienna i  pewnie wielu z nas na długo  zapamięta tą „ostatnią prostą”. Najpierw w wyniku braku oznaczenia szlaku zmarnowaliśmy mnóstwo czasu na odnalezienie właściwej drogi. Kiedy już ją znaleźliśmy to skończyło nam się słońce i zaczął padać ulewny deszcz. Pech chciał, że ulewa złapała nas w najgorszym z możliwych miejscu tj. w trakcie marszu w dół na błotnistej drodze rozjeżdżonej przez ciężkie samochody zwożące drzewo z lasu. Droga była w fatalnym stanie, a padający deszcz pogarszał sytuację. Każdy próbował radzić sobie jak mógł, ale przy takich warunkach mieliśmy do wyboru tylko dwa rozwiązania: złe i bardzo złe. Innej opcji nie było. Albo lądujesz w błocie, albo po pas w mokrej trawie (ewentualnie w jednym i drugim równocześnie). Któż mógł przypuszczać co nas tam spotka. Wędrowaliśmy przecież znakowanym szlakiem turystycznym. To wszystko na tyle opóźniło nasz pochód, że do schroniska dotarliśmy dopiero o godz. 19-tej, w dodatku kompletnie przemoknięci, ubłoceni, zmęczeni i głodni. Nie da się ukryć, że przez nasze spóźnienie kiszki grały marsza nie tylko nam, ale także naszym kolegom i koleżankom, którzy do schroniska wrócili zdecydowanie wcześniej niż my.

Mostek  nad Jasiołką w Jasielu

 

img5

Niedzielną wędrówkę  na trasie Moszczaniec  – Jasiel  – Kanasiówka (823m) – Pasika (844m) – Wisłok Wielki  rozpoczęliśmy nieopodal dawnego PGR-u Moszczańcu. Zaplanowana trasa wiodła przez Jaśliski Park Krajobrazowy. Pierwszy etap pokonaliśmy wspólnie wędrując szutrową drogą wzdłuż znaków koloru zielonego. Po ok. półgodzinnym marszu doszliśmy do rozstaju dróg. Tutaj część osób zdecydowała, że będą kontynuować spacer zielonym szlakiem, my natomiast ruszyliśmy na przełaj do Jasiela- nie istniejącej już dziś łemkowskiej wsi u źródeł Jasiołki. Po wejściu do lasu okazało się, że znów trafiliśmy na miejsce zrywki drzew. No trudno - daliśmy radę wczoraj, damy i dzisiaj. Zaprawione w boju towarzystwo ruszyło dziarsko przed siebie i niedługo dotarliśmy w okolice dawnej wsi. Tutaj łapiemy niebieski szlak graniczny i wkraczamy do Rezerwatu Źródliska Jasiołki. Zatrzymujemy się na chwilę nad rzeką. Robert czyta historię tego miejsca, a Halinka sprawdza ile czasu wytrzymają w wodach Jasiołki jej buty. Niespodziewanie pojawia się również Tadziu, który postanowił dotrzeć do Jasiela swoimi ścieżkami.

Znajdujemy się w przepięknej dolinie. Maszerujemy drogą przy której jeszcze nie tak dawno stały łemkowskie chaty. Po obu stronach znajdują się malownicze zespoły łąkowo – pastwiskowe  otoczone zewsząd zalesionymi wzgórzami Beskidu Niskiego. To wszystko w połączeniu z przedpołudniowym słońcem stwarza niesamowity obraz, obraz jakiego dawno nie widziałem. Takiego wrażenia nie zrobiła na mnie nawet Bieliczna, którą miałem okazję obejrzeć kilka dni później. Ależ ci Łemkowie musieli być szczęśliwi mieszkając właśnie tutaj. Nie trudno wyobrazić sobie ich żal, kiedy zostali zmuszeni do opuszczenia tego miejsca po 1945 r.  Wieś została wysiedlona, a o  tragicznych wydarzeniach tamtych czasów przypominają nam dwa pomniki: pomnik Kurierów AK  oraz pomnik żołnierzy WOP rozstrzelanych przez sotnie UPA.

Po wyjściu z Jasiela ruszamy po górę, dochodzimy do granicy i zaliczamy kolejno Kanasiówę (823m)- na stokach której początek biorą Wisłok i Jasiołka, oraz  Pasikę (848 m)- ze starą wieżą widokową [z której o tej porze roku widać w zasadzie tylko Cegrową(716m)], a następnie wracamy do żółtego szlaku prowadzącego do Wisłoka. W drodze powrotnej powtórka z rozrywki czyli padający deszcz i błotnista droga. W porównaniu z wczorajszą przeprawą nie jest jednak źle. Do schroniska dotarliśmy ok. godz. 16.30. Spakowaliśmy manatki, zjedliśmy obiadokolację i wyruszyliśmy  w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko przy grekokatolickiej cerkwi p.w. Św. Onufrego w Wisłoku Wielkim zbudowanej w połowie XIX wieku, w której obecnie mieści się kościół rzymsko-katolicki. Dzięki uprzejmości miejscowego proboszcza mogliśmy wejść do wnętrza świątyni i obejrzeć zachowane wyposażenie cerkiewne (ikonostas, ołtarz, ikony) oraz wysłuchać krótkiej opowieści o miejscu w którym się znaleźliśmy i o relacjach panujących miedzy ludźmi, którzy mieszkają w tych okolicach.

Mam nadzieję, że przez te dwa dni pobytu w Beskidzie Niskim każdy z nas odnalazł tam coś, co sprawiło, że jego serce chociaż przez chwilę zabiło mocniej.

Z turystycznym pozdrowieniem

Andrzej P.